(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)

Pieśń XVIII
Sporządzenie zbroi Achillesa

Gdy tam na kształt pożaru Ares boje zwodzi,
Antyloch przed oblicze Achilla przychodzi.
Rycerz stał przed nawami, na pole pozierał,
A serce najsmutniejszym przeczuciom otwierał:
»Skąd to jest – słowy tymi sam w sobie narzeka –
Że Grek rozpierzchnion w polu ku nawom ucieka?
Ach! By mię nie strapiła ma Dola zaciekła!
Ach! By się nie ziściło, co mi Tetys rzekła. . .
Pewnie los nieszczęsnego Patrokla dni skrócił!
Zleciłem, aby ognie zgasiwszy, powrócił
I nie śmiał bronią z mężnym Hektorem się ścierać«.
Gdy nie przestawał myśli tak smutnych rozbierać,
Nestora syn przychodzi, łza mu gęsta ciecze
I żałosną donosząc nowinę tak rzecze:
»Achillu, głos ode mnie usłyszysz zbyt srogi:
Za co nas tak okropnie utrapiły bogi!
Leży Patrokl! O nagie zwłoki Grek się bije,
Bo już zbroja – Hektora pyszne piersi kryje«.
Rzekł; jemu boleść czarna mgłą oczy zasłoni.
Wraz gorący w obojej garnąc popiół dłoni,
Sypie na głowę, wściekły z tak bolesnej straty,
Szpecąc nim boskie czoło i prześliczne szaty.
Wyniosłym ciałem ziemię szeroko zakrywa,
W piasku się tacza, z głowy piękny włos wyrywa. . .
Antyloch łączył rzewne łzy do jego jęku,
Lecz ręce Achillesa w swoich trzymał ręku,
Bojąc się, by tak srogim utrapiony razem,
W rozpaczy sam zabójczym nie pchnął się żelazem.
Achilles stęka żalem ściśniony gwałtownym.
Na dnie morza siedząca przy ojcu szanownym,
Tetys jęknęła smutne słysząc jęki syna.
Nereid grono do niej kupić się zaczyna. . .
Jęczą, razy gęstymi śnieżne bijąc łona,
Gdy między nimi rzecze Tetys rozkwilona:
»Słuchajcie mię, o siostry! Wam powiedzieć muszę,
Jak okrutne boleści moją cisną duszę:
Ach! Jakżem nieszczęśliwa jest matka! Niestety!
Wydałam na świat syna, wszystkie ma zalety:
Największy z bohaterów, zaszczyt swej ojczyzny,
Wyrósł mi na kształt krzewu ssącego grunt żyzny.
Posłałam go na wojnę dla Troi pogromu,
Lecz go więcej w Peleja nie obaczę domu.
Dręczy się, póki słońce ogląda na niebie,
A z matki nie ma żadnej pomocy dla siebie.
Śpieszę zaraz obaczyć i spytać się syna,
Skąd ta, gdy walczyć przestał, boleści przyczyna«.
To wyrzekłszy głębokie opuszcza jaskinie,
Za nią płaczące tłumem cisną się boginie;
Przed nimi srebrne wały morze na pół dwoi.
Gdy przybyły do krain żyznorodnych Troi,
Porządkiem na brzeg wyszły, który był zajęty
Achilla i Ftyjotów licznymi okręty.
Rycerz wzdychał, wtem nagle twarz matki zabłyśnie;
Chwyta za głowę syna, z czułym jękiem ściśnie.
»Synu! – mówi – dlaczego łzami skraplasz lice?
Odkryj matce twojego serca tajemnice!
Jużeś skutek zupełny twoich próśb oglądał,
Gdyś, obie do Zeusa wzniósłszy ręce, żądał,
By Grek, do naw odparty, w hańbie i rozpaczy
Poznał, ile dla niego broń Achilla znaczy«.
A syn z ciężkim westchnieniem: »Prawda, matko miła,
Że prośby moje wola Zeusowa spełniła.
Lecz jak pociechę w ciężki żal wyrok zamienił,
Gdy ten, com go najwięcej z towarzyszów cenił
I któregom ukochał jako duszę moję,
Patrokl zginął! Już Hektor pyszną dzierży zbroję,
Wtenczas dan Pelejowi upominek drogi,
Gdy cię w łoże śmiertelne wprowadzały bogi.
Obyś była została w bogiń morskich gronie,
A Pelej był w śmiertelnej pokochał się żonie!
Dziś cię smutne z człowiekiem połączyły śluby,
Żebyś rzewnie płakała twego syna zguby.
Nie uściskasz go więcej po wojennym trudzie!
Ja żyć nie chcę i pierwej nie ujrzą mię ludzie,
Póki mą dzidą Hektor żywota nie straci
I swą śmiercią Patrokla śmierci nie opłaci«.
A Tetys wylewając hojne łez potoki:
»Ach, synu! Sam przyśpieszasz twej śmierci wyroki.
Jeżeli Hektor zginie, twój zgon się nie zwlecze«.
»Niech zginę zaraz – rycerz zapalony rzecze –
Gdy od tego nieszczęścia los mię nie uchronił,
By umarł mój przyjaciel, a jam go nie bronił…
Choć moja krzywda ciężka, potrzebie ulegnę,
Wraz na zabójcę mego przyjaciela biegnę;
Potem niechaj śmierć na mnie spełni wyrok srogi,
Jak wielki Kronid zechce i Olimpu bogi…
Nie odradzaj mi, matko! Twe łzy, twe zaklęcia
Niezdolne mię od tego cofnąć przedsięwzięcia«.
Na to mówi królowa srebrnopłynnych toni:
»Czynu tak chwalebnego matka ci nie broni.
Z niebezpieczeństwa, które wkoło ich ścisnęło,
Wyrwać swych towarzyszów, rycerskie jest dzieło…
Ale póty się hamuj w bojowym zapędzie,
Dopóki tu do ciebie matka nie przybędzie.
Jutro z pierwszym promieniem obaczysz mię rano,
Z piękną zbroją przez władcę Hefajsta kowaną«.
Wraz tym słowem ostrzega sióstr Nereid grono:
»Wy powróćcie się w morza niezgłębnego łono,
Gdzie podeszły nasz ojciec ma pałac wspaniały,
I powiedzcie mu wszystko, coście tu słyszały.
Ja śpieszę do Hefajsta, czy na prośbę moję
Nie skłoni się dla syna nową ukuć zbroję«.
Rzekła; nimfy się skryły w ocean głęboki.
Sama dąży szybkimi do Olimpu kroki,
By przyniosła dla ciebie zbroję, Achillesie.
Gdy Tetydę lot bystry do górnych bram niesie,
Z strasznym okrzykiem Greków Hektor pędzi wściekły:
Zlękłe roty do brzegów i floty uciekły;
Mimo pracy rycerzy jeszcze nie zostało
Bezpieczne od obelgi zabitego ciało.
Już piechoty, już jazdy orszak je okrążył
I Hektor, co jak pożar zapalony dążył,
Trzykroć chcąc zostać panem tak srogiej zdobyczy,
Chwyta za nogi trupa i na Trojan krzyczy;
Trzykroć Ajasy, w męską przyodziani śmiałość,
Odparli natarczywą Hektora zuchwałość.
On, rozżarty, już na nich z nową mocą godzi,
Już, stojąc, na swych woła, ale nie uchodzi.
Jak pasterz pilnujący trzód na bujnej paszy,
Głodnego lwa od bydła niełatwo odstraszy:
Tak Ajasy, choć groźni męstwem, bronią srogą,
Zajadłego Hektora zatrwożyć nie mogą.
I byłby wyrwał trupa, wieczną zyskał chwałę,
Gdy Hera, chcąc odwrócić tak wielką zakałę,
Szybką Irydę zsyła z górnych nieba progów. . .
Zbliżywszy się posłanka tak rycerza budzi:
»Wstań, Pelido, ze wszystkich najstraszniejszy ludzi!
Daj pomoc Patroklowi! Dla niego bój krwawy
Obiedwie toczą strony przed samymi nawy;
Mnóstwo rycerzy ginie, okrutna rzeź wzrasta,
Ci chcą ocalić trupa, ci porwać do miasta;
Najbardziej bije Hektor, bo sobie uradził,
Aby mu odciął głowę i na pal ją wsadził.
Wstań więc! I nie leż dłużej w spoczynku niegodnym,
Nie dawaj sam Patrokla na pastwę psom głodnym;
Gdy zwłoki jego będą zelżone szkaradnie,
Na ciebie stąd, na ciebie cała hańba padnie… «
Poszła Irys, Achilles wstaje, a Pallada
Swoją tarczę na silne ramiona mu wkłada…
Zbliżył się do okopów, lecz pomny przestrogi
Swej matki, tam nie poszedł, gdzie bój huczał srogi.
Krzyknął, ogromnie razem krzyknęła Pallada:
Zaraz trwoga w pierś mężów, w zastępy strach pada.
A jak ostro przenikłym dźwiękiem trąba ryczy,
Gdy nieprzyjaciel chciwy rzezi, krwi, zdobyczy
Do przypuszczenia szturmu znak wydaje zwykły:
Taki z piersi Achilla wyszedł głos przenikły.
Trojanie usłyszawszy to brzmienie straszliwe
Przelękli się niezmiernie: konie pięknogrzywe
Wozy nazad zwróciły, przyszłe czując klęski
I w piersiach powoźników struchlał umysł męski. . .
Trzykroć bohater stojąc nad okopem krzyknął,
Trzykroć strach sprzymierzeńców i Trojan przeniknął.
Tam dwunastu przedniejszych śmierć zwaliła mężów:
Spadli z wozów od własnych przebici orężów.
Wreszcie Grecy, wyrwawszy z rzezi i posoki,
Na łożu pogrzebowym kładą martwe zwłoki.
Koło nich rzewnie wierni towarzysze płaczą.
Achilles napełniony żalem i rozpaczą
Patrzy na smutne reszty ranami okryte,
Idzie, nad przyjacielem łzy lejąc obfite.
Sam pozwolił mu wozu i ognistych koni,
Lecz wróconego w żywej nie uściskał dłoni. . .
Trojańskie też na drugiej bohatery stronie
Rzuciły rzezi pole i wyprzęgły konie.
Przed wieczerzą naprędce złożona ich rada,
Wszyscy zdumieni stoją, żaden z nich nie siada.
Strach ściska serca mężów zebranych w tym kole,
Że długo niewidziany rycerz wyszedł w pole.
Mądry Polidam pierwszy swe zdanie otwiera…
»Uważcie, przyjaciele – rzekł radca wsławiony –
Jakiej się dzisiaj chwycić powinniśmy strony;
Ja radzę, by do miasta powrotu nie zwlekać
I przy flocie, od murów z dala, dnia nie czekać…
Teraz Achilla więzi noc i spoczywanie,
Lecz gdy nas jutro zbrojny w tym miejscu zastanie,
Trudno będzie odwadze jego się obronić.
Szczęśliwy, kto do murów potrafi się schronić!
Mnóstwo Trojan żreć będą psy i sępy sprosne.
Ach! Bogowie! Odwróćcie rzeczy tak żałosne!
Jeśli mię posłuchacie, choć was troski gonią,
Noc na rynku spędzimy czuwając pod bronią.
Miasta mury strzec będą i wieże ogromne,
I szańce nieprzebyte, i bramy niezłomne.
Rano, z Jutrzenką, zbrojni staniemy na wieży.
Niech ten mąż najgwałtowniej, jeśli chce, uderzy,
Cóż przeciw nam dokazać może? – Nic zaiste.
Daremnym biegiem konie spieniwszy ogniste,
Do naw powróci, w smutku pogrążon i wstydzie,
Choćby najbardziej pragnął, do miasta nie wnidzie:
Nim je złupi, psy wprzódy nakarmi swym ciałem«.
Hektor nań ostro patrząc, tak rzecze z zapałem:
»Polidamie! Twa mowa gniew obudza we mnie.
Chcesz, byśmy w murach znowu gnuśnieli nikczemnie! .
Dziś, gdy mi bóg łaskawszy tę chwałę dać raczył,
Żem Greki zatrwożone przy nawach osaczył,
Przestań obywatelów płochą radą zwodzić;
Nikt z Trojan nie usłucha, ja zdołam przeszkodzić.
Teraz bądźcie powolni mym słowom, rycerze:
Niechaj każdy posiłek na miejscu swym bierze
I pilnując obozu w polu czuwa zbrojny…
Rano, skoro Jutrzenkę różopalcą zoczym,
Uzbrojeni, przy nawach srogą walkę stoczym.
Jeśli prawda, że w pole Achilles wychodzi,
Chciwie żądając boju, sam on sobie szkodzi.
Ja przed nim nie ustąpię, mężnie mu dostoję:
Albo mam głowę jego, albo on ma moję;
Jeden się z nas uwieczni. Ares słusznie włada:
Kto chce zwalić drugiego, sam częstokroć pada«.
Rzekł; mowę tę z okrzykiem przyjęli Trojanie.
Głupi! Pallas im zdrowe odebrała zdanie:
W Hektorze źle radzącym swoją ufność kładą,
A pogardzają dobrą Polidama radą.
Biorą posiłek, czujnie na obozy baczą,
Przy Patroklu zaś całą noc Achaje płaczą.
Łono jego Achilles w silnych cisnąc rękach,
Bez przerwy smutne jęki wydawał po jękach.
A jak lew, gdy mu dzieci skryte w gęstym lesie,
Przedarłszy się do kniei myśliwiec uniesie,
Nie widząc ich, wróciwszy, srodze się zasmuca,
Potem ryczy okropnie i wściekły się rzuca
Obiegając doliny za śladem człowieka:
Tak, między nimi jęcząc, Achilles narzeka:
»Biada mi! Jakżem strasznie zawiódł mego druha
Menojtia, gdy odchodząc dodawałem ducha,
Gdym go ciesząc, zaręczał, że po wzięciu Troi
Syn, pełen sławy, łupów, żal jego ukoi.
Ale układy ludzkie bogów niszczy wola:
Obydwu krwią chce wyrok zrumienić te pola.
I ja do ojczystego nie wrócę siedliska,
Ni mię tam Pelej stary, ni Tetys uściska:
Ta mię zatrzyma ziemia. Lecz kiedy po tobie,
Kochany mój Patroklu, w smutnym mam lec grobie,
Nie wprzódy czarną bryłą twe ciało pokryję,
Aż Hektora, twojego zabójcę, zabiję! … «
Rzekł i do ognia trójnóg przystawić zalecił
I obmyć martwe ciało, które kurz oszpecił.
Słudzy wodza ogromne naczynie nalali;
Suchym podsycon drzewem już się ogień pali
I wkoło miedź ogarnia płomieniem gorącym.
A skoro wrzeć zaczęła woda w kotle brzmiącym,
Myją ciało i maszczą w pachnące oleje;
Długo oszczędzon drogi sok w rany się leje.
Potem kładą na łożu: od głowy trup cały
Okrywa prześcieradło miękkie i płaszcz biały.
A kiedy noc rozwlekła ponure zasłony,
Przy Achillu Patrokla płaczą Myrmidony…
Tetys tymczasem w domu Hefajstowym staje.
Dom ten wśród mieszkań bogów świetnie się wydaje.
Nieśmiertelny gmach z miedzi gwiazdami ozdobił
I własną go prawicą kulawy bóg zrobił.
W kuźni był, wpośród miechów, z ciężkim w ręku młotem,
Cały pracą zajęty, słonym płynął potem.
Razem dwadzieścia pysznych ukształcał trójnogów
Mających przyozdabiać pałac ojca bogów. . .
Zoczy Tetydę Charys pięknie ustrojona,
Krasnych liców bogini, Hefajstowa żona.
Bieży mówiąc: »Cóż naszej radości wyrowna!
Dawnoś u nas nie była, bogini szanowna;
Jakież przecie znagliły twe przyjście zamiary?
Lecz wnidź i przyjmij wdzięczne gościnności dary«.
To wyrzekłszy boginię do domu wprowadza
I na cudnie zrobionym tronie ją posadza,
Na podnóżku ozdobnym noga jej spoczywa.
Sama wychodzi zaraz i męża przyzywa:
»Pójdź, bo Tetyda mówić chce z tobą, o panie! «
»Jakiegoż gościa moje przyjmuje mieszkanie! –
Rzekł Hefajst – jak ją kochać, jak ją czcić należy!
Gdy wstydząc się kalectwa mego, z górnej wieży
Strąciła mię na ziemię srogiej matki wola,
Doznałem, co to nędza, czułem, co niedola.
Wtenczas Tetys biednego litując się stanu
I Eurynome skryły w łonie oceanu. . .
Gdy Tetys do mnie przyszła, uściskam ją mile,
Muszę się jej wypłacić za dobrodziejstw tyle.
Ty idź! Niech zastawiony stół gościnny będzie,
A ja miechy poskładam i całe narzędzie«.
To rzekłszy, od kowadła powstał bóg wysoki
I z wolna nierównymi ruszając się kroki,
Oddala miechy z ognia, w kuźnicy ład czyni
I swoich prac narzędzia składa w srebrnej skrzyni.
Gąbką ociera z dymu swe czoło wyniosłe
I ręce, i kark silny, i piersi obrosłe.
Wdział szatę, a do ręki wziął berło złocone;
Dwa zaś posągi w kształcie dwóch dziewic zrobione
Krok niepewny swym pewnym krokiem podpierały:
I ruch, i głos, i rozum bogi im nadały
I przemysł, najcudniejsze dzieła robić zdolny.
Idą, pilnie zważając na pana krok wolny.
Stanąwszy, gdzie siedziała srebrnych wód królowa,
Uścisnął ją za rękę i rzekł w takie słowa:
»Bogini, której tyle doznałem przysługi,
Czego chcesz? Dom nasz ciebie nie widział czas długi.
Powiedz, ja się do twoich żądań chcę sposobić,
Wszystko zrobię, co mogę i co się da zrobić«.
A Tetys rozpłakana: »Ach! Hefajście drogi!
Któraż z bogiń, dzierżących olimpijskie progi,
Tyle doznała smutków, nędzy i niedoli,
Ile ich na mnie spadło z bogów ojca woli. . .
Wydałam na świat syna, zaszczyt swej ojczyzny,
Wyrósł mi na kształt krzewu, ssącego grunt żyzny;
Posłałam go na wojnę dla Trojan pogromu,
Lecz go więcej w Peleja nie obaczę domu.
A chociaż krótko słońce ogląda na niebie,
Dręczy się, nie ma z matki pomocy dla siebie…
Więc niech matki nieszczęsnej prośba cię nakłoni:
Daj dla syna, któremu krótki wiek wytknięty,
Tarczę, przyłbicę, pancerz, obuw kształtnie spięty.
Zbroję, którą miał, w ręku Patrokla postradał,
Zgon przyjaciela jemu najsroższy cios zadał«.
»Porzuć troski, szanowna i miła bogini!
I czegóż dla Tetydy Hefajst nie uczyni?
Obym tak mógł zatrzymać srogą śmierć w zapędzie,
Kiedy go niezbłagany wyrok ścigać będzie,
Jak mu zbroję wyrobię, która na kształt cudu
Błyszczeć się będzie w oczach zdziwionego ludu! «
Idzie do kuźni, zwraca wprost ku ogniu miechy:
W dwudziestu piecach gęste ich szumią oddechy,
Na przemiany swe piersi wzdymają i płaszczą,
I różny wiatr posłuszną wyziewając paszczą,
Do roboty, do chęci sztukmistrza stosowne,
Raz wolne niecą żary, drugi raz gwałtowne.
Potem w piec rozpalony grube kładzie szyny
Z miedzi, z drogiego złota, ze srebra i cyny,
A stawiąc pod kowadło wielkie pniak niezłomny,
Jedną ręką wziął kleszcze, drugą młot ogromny.
Wielki i tęgi puklerz boski sztukmistrz robi:
Złoty obwód okręgi troistymi zdobi,
Srebrzysty wiąże rzemień. Pięć blach w kupę bije,
A na powierzchni cuda swojej sztuki ryje.
Wydana ziemia, niebo, ocean głęboki,
Słońce nieustannymi biegające kroki,
Księżyc i nieba w gwiazdach ozdobna korona,
Plejady i Hyjady, i moc Oryjona,
I Arktos, wozem zwany, bo jak wóz się toczy
Na Oryjona ciągle obracając oczy;
W tej części nieba krąży wiecznymi obwody,
A nigdy się nie zniża w oceanu wody.
Ryje także dwa miasta długo nieśmiertelne,
Jedno wyraża śluby i gody weselne:
Prowadzą przy pochodniach z domu nowożeńców,
„Hymen! Hymen! ” wołają, a grono młodzieńców
Skocznymi tany lekkie zawiązuje koła;
Brzmi fletni i oboi kapela wesoła.
W progach domów niewiasty chciwym patrzą okiem,
Nie mogąc się tak miłym nasycić widokiem
W tymże mieście na rynku liczny lud się tłoczy,
Między dwoma mężami żwawy spór się toczy
O zabójstwa zapłatę. Ten – lud zabezpiecza
Pod przysięgą, że oddał, a tamten zaprzecza.
Stawią świadki, by prędszy sprawy koniec mieli –
Na dwie strony krzykliwa gromada się dzieli.
Woźni lud uciszają; we środku zaś rada
Sędziwych na świecących kamieniach zasiada.
Biorąc z rąk woźnych berło z nim każdy powstaje,
I gdy nań przyjdzie kolej, wyrok w sprawie daje.
We środku dwa talenta dla tego nagrody,
Kto słuszność najlepszymi wykaże dowody.
Pod murami drugiego miasta wojska stoją,
Straszny blask oręż ciska, lecz w chęciach się dwoją:
Jedni je na łup dzikim skazują zapałem,
Drudzy bogactwa jego chcą wziąć równym działem.
Lecz niestrwożeni knują zasadzki mieszkańce:
Niewiasty, dzieci, starce osiadają szańce,
Do skrytej zaś wyprawy gotują się młodzi;
Ares srogi i można Pallada przywodzi,
Oboje złoci, odzież złota, w złotej zbroi,
Wzrostem, kształtem celują, jak bogom przystoi,
Przyszedłszy tam, gdzie zrobić zasadzkę wypada,
Gdzie się nieprzyjacielskie napawały stada,
Skrycie pochyłe rzeki zasiadają brzegi;
Dwa zaś, wybrane od nich, na pagórku szpiegi
Czekają, aż się zbliżą i owce, i woły.
Nie myśląc o nieszczęściu, trzody stróż wesoły
Idzie, na fletni nucąc pieśni rozmaite.
Za danym znakiem męże wypadły ukryte,
Krzyk ostry naokoło i postrach się szerzy;
Biorąc trzody, krew leją niewinnych pasterzy.
Głos boju gdy rycerze radzący usłyszą.
Wsiadają na swe wozy, piersi zemstą dyszą,
Lecą na bystrych koniach, aż w niedługiej chwili
Nieprzyjaciół pędzących zdobycz dogonili.
Wszczyna się bój nad rzeką: tamci walczą stale,
Obie rażą się strony w okrutnym zapale…
Ta strona ciągnie trupy, tamta ją odpycha.
Wszystko pod boskim dłutem żyje i oddycha. –
Tamże wydał przemyślny bóg obszerne pole:
Liczni rolnicy tłuste przewracają role;
Dopiero w nie po trzykroć zapuścili pługi.
A ile razy zakrój dokańczają długi,
Dziedzic ich tam obchodzi, gdzie się kończy staje,
I pełny wina puchar każdemu z nich daje.
Ci, zagrzani nagrodą słodkiego napoju,
Nowe rysują bruzdy i nie szczędzą znoju.
W złocie czystą wydała ziemię boga sztuka:
Czerni się i zdziwiony wzrok łatwo oszuka.
Druga niwa okryta dojrzałymi kłosy:
Żeńce tną zboże, ostre mając w ręku kosy,
Gęste spadają garści; tuż za nimi dążą
Trzej wiązacze, co zboże w grube snopy wiążą.
I mnóstwo drobnych dzieci w pracy nie ustaje,
Zbiera garści i pierwszym do wiązania daje.
W milczeniu król wzniósł berło, którego ta niwa,
Ciesząc się nieskończenie z obfitego żniwa.
Pod cieniem dębu wiejską zajęci biesiadą
Woźni, wołu zabiwszy, mięso w ogień kładą:
I żeńce znajdą pokarm z pola wracające,
Dla nich dłonie niewiasty w miękkiej grzebią mące.
Tuż winnica, obfitym płodem obciążona:
Wśród złota, którym błyszczy, wiszą czarne grona.
Tyki ze srebra rzeźbiarz porządkiem zasadza,
Rowem ze stali, płotem z cyny ją ogradza,
A jedna tylko do niej wiedzie ścieżka kręta.
Tędy weseli chłopcy i raźne dziewczęta,
Gdy czas zbierania przyjdzie, z głośnymi okrzyki
Niosą ładowne słodkim owocem koszyki.
W środku młodzieniec ruszać formingę uczony
Gra, sam sobie zgodnymi przynucając tony;
Młodzież idzie i takiej wesołości rada
W takt i nogą, i wdzięcznym głosem odpowiada.
Dalej głowy i silne podnosząc szyje
Ze złota, z cyny, wołów pyszne stado ryje:
Biegną, rycząc, na paszę, tam gdzie rzeka płynie,
Nurty głośno szumiące w gęstej pędząc trzcinie.
Ze złota czterech idzie pasterzy za trzodą,
A dziesięciu za sobą śmiałych kundli wiodą.
Wtem nagle dwóch straszliwych lwów z kniei wypada,
Porywają buhaja wśród drżącego stada:
On biedny, gdy go ciągną, przeraźliwie ryczy;
Spieszą psy i pasterze, lecz wziętej zdobyczy
Wydrzeć lwom nie potrafią; już skórę odarli,
Już wypili krew czarną i wnętrze pożarli.
Próżno kundlów pasterze do natarcia grzeją,
Szczekają one z bliska, lecz ugryźć nie śmieją.
Ryje także dolinę: tej miłe manowce
Śnieżnym okryte runem napełniają owce;
Widać chaty i stajnie, gdzie się kryją trzody,
I w koło otoczone drzewami zagrody.
Ryje i cudny taniec, który Dedal w Krecie
Wymyślił Aryjadnie, prześlicznej kobiecie;
Skaczą chłopcy i dziewki wziąwszy się za ręce.
Lekka zasłona wdzięki pokrywa dziewczęce,
Na chłopcach zaś bogatsza zawieszona odzież;
Obojej płci z urody najdobrańsza młodzież.
Dziewczęta głowy w piękne ustroiły wieńce,
Na srebrze złote mają mieczyki młodzieńce.
Raz jak koło (ruch jego ledwie wzrok dostrzegnie,
Gdy go doświadcza garncarz, czyli bystro biegnie)
Uczone stopy w szybkie kręcą kołowroty;
To znowu się mieszając wśród wdzięcznej ochoty,
W tysiącznych kształtach pląsy lekkim robią skokiem.
Liczny lud stoi miłym zachwycon widokiem:
W pośrodku zaś dwa skoczki z wszystkich zadziwieniem
Pokazują swe sztuki i słodkim brzmią pieniem.
Nareszcie świetny puklerz sztukmistrz doskonały
Szumiącymi obwodzi oceanu wały.
Takie zrobiwszy dzieło cudnym wynalazkiem,
Kuje pancerz, płomienie swym gaszący blaskiem;
Ukuta i przyłbica w różne dziwy ryta,
Ciężka, mocna; na hełmie złota pływa kita;
Z cyny obuw ukształcon. Więc zbroję tak rzadką
Ukończywszy, bóg złożył przed Achilla matką.
Ta jak jastrząb z Olimpu pośpiesza na ziemię,
Niosąc zbroję Hefajsta, przemisterne brzemię.

Dodaj komentarz