(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)
Pieśń VI
Pożegnanie Hektora z Andromachą
Gdy z pola do Olimpu bogowie wrócili,
Wątpliwy na przemianę los wojny się chyli
I między Symoentu a Ksantu koryty
Z obydwu stron spiżowe latają dziryty.
Mur Greków, Telamona syn, postrachy sieje,
Łamie zastęp trojański, odżywia nadzieje.
Eusora syn, Akamas, rycerz między Traki
I najdzielniejszy bronią, i jak olbrzym jaki
Wzrostem ciała ogromny, legł z jego prawicy.
Silną włócznią uderzył w czub twardej przyłbicy;
Ta przeszła aż do czoła, zgruchotała kości:
Zwalił się, oczy wieczne zamknęły ciemności. . .
A Menelaj żywego dostaje Adrasta.
Gdy biegły przestraszone rumaki do miasta,
O pniak się zawadziły; tak przy smutnej tamie
Wóz się na końcu dyszla Adrastowi łamie:
Konie lecą z innymi wozami przez pole,
A on twarzą na ziemię stoczył się przy kole.
Leży w piasku, wtem widzi, że w rękach Atryda
Do piersi jego długa wymierzona dzida.
Więc żebrząc zmiłowania chwyta go za nogi:
»Weź mię żywym Atrydo, cofnij wyrok srogi,
Bo hojnej za to możesz pewnym być zapłaty.
Mnóstwo ma rzeczy drogich mój ojciec bogaty,
Ma złoto, miedź i różne w żelazie narzędzie;
Niczego on dla syna żałować nie będzie,
Nieskończonymi ciebie darami nagrodzi,
Gdy usłyszy, że żyję u achajskich łodzi«.
Tak żebrał, a król jego łzą i prośbą tknięty
Już rozkazywał słudze wziąć go na okręty –
Wtem przybiegł Agamemnon i z zapałem rzecze:
»O słaby wojowniku! O miękki człowiecze!
Tyż nikczemnej litości możesz teraz użyć!
Musieli ci się dobrze Trojanie zasłużyć.
Niechaj zdrajcy trupami naszą legną dzidą,
Niech dzieci z łona matek na łup śmierci idą,
Niech z hańbą, bez pogrzebu, wyginą Trojanie,
I niechaj po nich nawet śladu nie zostanie! «
Rzekł i odmienił brata: już gniewem oddycha,
Więc próżno żebrzącego Adrasta odpycha,
Agamemnon zaś w piersiach dzidę mu utopił.
Konający padł na wznak i krwią ziemię skropił,
Król wyrwał pocisk, trupa nastąpiwszy nogą.
Wtedy się z taką Nestor odzywa przestrogą:
»Rycerze! Boga wojny uczniowie, Danaje!
Niechaj mi się z was żaden w tyle nie zostaje,
By przyszedł do naw mnogim obciążony łupem.
Usiłujmy słać teraz nieprzyjaciół trupem;
Potem, gdy już Trojanie przestaną nacierać,
Będziecie, podług woli, zdobycze odzierać«.
Tymi słowy zapala umysł boju chciwy.
Byliby przed mężnymi uciekli Achiwy
I aż w mieście szukali schronienia Trojanie,
Kiedy przy Ajnejaszu i Hektorze stanie
Helen, z wieszczów najlepszy, i tak się odzywa:
»Ajnejaszu! Hektorze! Na was dwu spoczywa
Lików i Trojan ufność, w was nadzieję kładą,
Wy pierwsi do wszystkiego i męstwem, i radą,
Biegajcie, zatrzymujcie lud trwożny przed bramy,
Bo się na nieprzyjaciół szyderstwo wydamy,
Jeśli wbiegłszy do miasta, na ręku żon padną.
Gdy wojsku oszczędzicie hańbę tak szkaradną
I męstwo zagrzejecie, my tu będziem stali;
Choćby z największą siłą Grecy nacierali.
Nie ustąpimy kroku; tak każe potrzeba.
Tymczasem ty, Hektorze, kochany od nieba,
Idź do miasta, mów matce: niech matrony zwoła,
Z nimi niech do Pallady uda się kościoła
I szatę, która wszystkich zbiorów jest ozdobą,
Najpiękniejszą, największą, niechaj weźmie z sobą
I złoży na kolanach błękitnej bogini.
Niech także zabić dla niej ślub święty uczyni
Dwanaście rocznych cielic i jarzmem nie tkniętych,
Jeśli się zlitowawszy murów Troi świętych
I małżonek trojańskich, i maleńkich dzieci,
Tydejdę, który wszędzie strach i pogrom nieci
I całymi zastępy męże nasze wali,
Od murów ilijońskich łaskawie oddali«.
Rzekł; Hektor jego rady wykonać nie zwłoczył:
Zatem z wozu świetnego w pysznej zbroi skoczył,
Dwoma kręcąc oszczepy obiega swych roty,
Umarza strach, dodaje bojowej ochoty.
Wrócili się Trojanie i mężnie się starli.
Achaje, choć się w boju okrutnie zażarli,
Cofnęli nazad kroku, sądząc, że nie z siebie,
Lecz że z bogów kto, w jasnym panujących niebie,
Dał im pomoc: tak śmiało postawili czoła.
Hektor upominając wielkim głosem woła:
»Zaklinam, was Trojanie, w sztuce wojny biegłych,
Was, przyjaciół wezwanych od krain odległych!
Walczcie i nie dajcie się Achajom przemagać.
Gdy ja do miasta pójdę, bogi każę błagać
Starcom i żonom naszym, modlitwą i ślubem«.
Rzekł i odszedł, na głowie strasznym grożąc czubem;
Skóra czarna, około puklerza krążąca,
Idącemu i głowę, i nogi potrąca.
Wtedy Glauk i Diomed, oba śmiałej myśli,
Chciwi spotkać się z sobą, na plac boju wyśli:
W tym Hippoloch, w tym Tydejd godnego ma syna.
Pierwszy do Glauka Tydejd tak mówić zaczyna:
»Ktoś ty z rycerzy, ślepym uniesion zapałem?
Jeszcze cię dotąd w polu chwały nie widziałem;
Teraz w dzielności wszystkich przewyższa twa ręka,
Gdy się razu silnego tej dzidy nie lęka.
Ale kto pod mój pocisk śmiałym zaszedł krokiem,
Tego rodzice smutnym wydali wyrokiem.
Jeśli bóg, z nieśmiertelnych przychodzisz siedliska,
Wiedz, że moja dłoń grotów na bogi nie ciska. . .
Lecz jeśli, jak śmiertelny, trawisz owoc ziemny,
Zbliż się, a wnet obaczysz Hadesa kraj ciemny«.
Na to Glauk do wielkiego tak mówi Tydyda:
»Skąd się o ród mój pytasz? Na co się to przyda?
Jako się liście rodzi, tak i ludzkie plemię;
Jako wiatr liście wstrząsa, okrywa nim ziemię,
A inne, w czasie wiosny, drzewo się przybiera:
Jedno plemię się rodzi, a drugie wymiera.
Ale jeśli chcesz poznać ród mój od początku,
Który wielu znajomy, powiem ci w porządku:
Jest na granicach Argos miasto, Efir zwane;
Co było Syzyfowi mądremu poddane,
Z Ajolosa plemienia: z niego Glauk się rodzi,
A z Glauka Bellerofon wsławiony pochodzi.
Dało mu niebo zacną duszę w pięknym ciele,
Ale mu Projt niechętny złego myślał wiele:
Wygnał z miasta młodzieńca król niesprawiedliwy,
Z rąk Zeusa trzymając berło nad Argiwy,
Bo ku niemu Anteja, śliczna Projta żona,
Skrytym gorzała ogniem. Widząc, zawiedziona,
Że złą chucią dobrego serca nie rozżarzy,
Udała się przez zemstę do chytrej potwarzy.
»Jedno – mówi – o Projcie, z dwojga dziś wybieraj:
Zabij Bellerofona, albo sam umieraj,
Gdyż on chciał niegodziwie twoje skazić łoże«.
Na to król gniewu w sobie powściągnąć nie może,
Jednak, przez wzgląd na bogi, sam rąk nie zakrwawił.
Do Likiji go zatem z listami wyprawił,
W których śmierć dla zacnego młodzieńca wyryta;
Mniemał, że go świekr zgubi, skoro je przeczyta.
Wyjechał za boskimi bohater powody
I tam stanął, gdzie wartkie toczy Ksantus wody.
Przyjął go król, przez dziewięć dni zastawiał stoły,
Dawał biesiady, bogów czcił dziewięcią woły.
Gdy dziesiąta jutrzenka cień spędziła mglisty,
Dopiero się natenczas rycerza o listy
Przywiezione od Projta, swego zięcia, spytał.
A skoro charaktery złowrogie przeczytał,
Zaraz młodzieńca w prace niebezpieczne wprząga:
Chimerę znieść, strasznego każe dziwoląga,
Który nie był ludzkiego, lecz boskiego rodu:
Z przodu lew, koza w środku, kręty smok od spodu,
A z paszczy ognistymi buchała potoki.
Zabił ją, mając nieba pomyślne wyroki.
Wnet się chwałą rycerską z Solimy ozdobił
I w walce, która była najstraszniejsza, pobił;
W trzecim zaś boju zgromił Amazonki srodze.
Gdy wracał, król zasadzki zrobił mu na drodze,
Najprzedniejszego z Lików pozostawiał męża;
Lecz i tych Bellerofon szczęśliwie zwycięża:
Zbici wszyscy i żaden nie wrócił do domu.
Więc uznawszy w nim boską krew z tego pogromu,
Zatrzymał go u siebie, dał córkę za żonę
I na pół z nim królewską podzielił koronę.
Od Lików mu najlepsza ziemia wydzielona,
Równie w zboże obfita, jako w winne grona.
Z tego małżeństwa wyszło na świat troje dzieci,
Laodamija, Izandr i Hippoloch trzeci. . .
Hippoloch jest tym mężem, który mi dał życie.
Ten pomny i o swoim, i przodków zaszczycie,
Zalecał mi usilnie, gdy mię słał pod Troję,
Bym się nad innych wsławiał przez waleczność moję
I ojców krwi nie kaził, z których wśród Efiry
I Likiji największe były bohatyry.
Oto krew, oto przodki, z nich jestem zrodzony«.
Tymi słowy niezmiernie Tydejd ucieszony,
Utknąwszy w ziemię dzidę okutą żelazem,
Do syna Hippolocha tym rzecze wyrazem:
»Wiedz, Glauku, że nas dawna połącza gościnność:
Ojnej dla dziada twego wyrządził uczynność
W domu przez dni dwadzieścia, a Ojnej mi dziadem.
Związali się wzajemnym przyjaźni zakładem:
Bellerofon dał kielich Ojnejowi złoty,
A ten – pas purpurowy, przecudnej roboty.
W domum go schował, idąc do krwawej potrzeby.
Dziecięciem byłem, Tydej gdy poszedł pod Teby:
Sławna wyprawa śmiercią bohaterów wielu.
Więc w Argos ty masz gościa we mnie, przyjacielu,
Ja, gdy w Likiji kiedy stanę, mam go w tobie.
Nie przystoi nam bronią walczyć przeciw sobie!
Dość ofiar w sprzymierzeńców i Trojan szeregu,
Których mi Bóg nasunie lub doścignę w biegu.
I ty na innych Greków twoim bij dzirytem,
Ich zwalczając, rycerskim okryj się zaszczytem.
Teraz zamieńmy zbroję i tymi zakłady
Utwierdźmy zawiązaną przyjaźń między dziady«.
Tak się więc rozmówiwszy, z wozów wyskoczyli,
Podali sobie ręce i przyjaźń stwierdzili,
I od przodków przesłane słodkie imię gości;
A Zeus zabrał Glaukowi tyle przytomności,
Że zbroję złotą, ceny stu wołów, dał z chęcią
Za zbroję z miedzi, kupną wołami dziewięcią.
Gdy pod bukiem i Bramą Skajską Hektor stanie,
Biegną naprzeciw córy trojańskie i panie,
Wszystkie wypytując się troskliwymi głosy
O synów, braci, mężów i przyjaciół losy.
On porządną modlitwą błagać każe bogi,
Gdyż nad wielą zawieszon śmierci wyrok srogi.
A gdy do królewskiego przyszedł Hektor dachu,
Wysokimi przysionki wspaniałego gmachu,
Gdzie pięćdziesiąt małżeńskich było izb osobnych,
Z marmuru wystawionych, a dziwnie ozdobnych,
W których królewskie syny spały i ich żony,
I gdzie dwanaście było izb z przeciwnej strony,
W których z żonami zięcie mieszkały Pryjama –
Przychodzącemu drogę zaszła matka sama,
Idąc do najpiękniejszej z córek, Laodyki.
»Synu! Dlaczego, w polu zostawiwszy szyki –
Mówi cisnąc go w ręku – idziesz z bojowiska?
Pewnie was Grecy, naród przeklęty, uciska,
Pewnie o mury same ocierają bronie:
Tyś przyszedł podnieść z zamku do Zeusa dłonie.
Zatrzymaj się tu chwilę, przyniosę ci wina.
Wprzód poświęć jego krople dla Kronosa syna,
A potem sam się napij: wino moc natęża,
Wino zmordowanego pracą krzepi męża.
Kochany mój Hektorze, jak ponosisz wiele
Bijąc się za ojczyznę, za obywatele! «
»Nie przynoś, matko, wina! Moc tego napoju –
Rzekł Hektor – mogłaby mię osłabić do boju.
Nie obmywszy rąk wodą, nie dotknę się czary
I czynić Zeusowi nie mogę ofiary,
I nie godzi się, kiedym cały krwią zbroczony.
Lecz ty, najszanowniejsze wezwawszy matrony,
Tę szatę, która wszystkich zbiorów jest ozdobą,
Najpiękniejszą, największą, zabierz matko, z sobą
I złóż ją na kolanach błękitnej bogini.
A razem ślub uczynisz zabić w jej świątyni
Dwanaście rocznych cielic i jarzmem nie tkniętych,
Jeśli się zlitowawszy murów Troi świętych
I żon, i drobnych dzieci, i słabych mieszkańców,
Oddali Diomeda od trojańskich szańców. . .
Ja tymczasem Parysa wezwać w pole idę;
Jeśli brata usłucha, pozna swą ohydę.
Oby zaraz pożarła ziemia nieszczęśnika!
Bo tylko klęska Troi przez niego wynika
I Pryjama, i synów jego zatracenie.
Gdyby go dzisiaj czarne ogarnęły cienie,
Zapomniałbym cierpianych nieszczęść przez czas długi«.
Poszła matka do domu, rozesłała sługi,
Aby najszanowniejsze zwołały matrony.
Sama idzie do miejsca, w którym jej zasłony
Misternie wyrobione miały swe schowanie,
Robót niewiast Sydońskich szacowne zebranie.
Parys je wywiózł z tego bogatego miasta,
Gdy z Grecyji powracał, a przy nim niewiasta
Sławna urodą, boska płynęła Helena.
Z tych jednę różnofarbną, której pierwsza cena,
Świecącą na kształt gwiazdy, spośród innych bierze
I niesie dla błękitnej Pallady w ofierze;
Liczne ją otaczają matrony dokoła.
Gdy przyszły do świętego na zamku kościoła,
Antenora małżonka, poważna Teano
(Ją tam bowiem kapłanką Pallady obrano),
Otwiera drzwi świątnicy. One ręce wznoszą
I o litość bogini smutnym głosem proszą.
Teano, odebrawszy dar z ręki królowy
I kładąc u stóp bóstwa, tymi wzywa słowy:
»Pallado, twą opieką Troja się zaszczyca,
Niechże oszczep Tydejda twa złamie prawica,
Niechaj przed Skajską Bramą zgubny cios odbierze;
My ci zabijem cielic dwanaście w ofierze,
Rocznych, jarzmem nietkniętych: ale na ostatek
Zlituj się Trojan, dzieci i trojańskich matek«.
Tak się modlą matrony, śluby czynią święte,
Lecz na ich głosy ucho bogini zamknięte.
Tymczasem poszedł Hektor do Parysa dachu;
Sam Parys kształt wymyślił wspaniałego gmachu. . .
Znajduje brata swego pod domowym cieniem:
Gotował się bohater do Aresa sztuki,
Miał w ręku puklerz, kirys i skrzywione łuki,
Helenę otaczało niewiast grono liczne,
Ta ich rozporządzała roboty prześliczne.
Do niego gniewnym słowem rzekł obrońca Troi:
»Opętańcze, czyż teraz warzyć gniew przystoi,
Gdy pod miasta murami wojska nasze giną?
Tyś jest wojny, tyś wszystkich klęsk Troi przyczyną.
Sam byś tych łajał, co by bitwy unikali:
Wynidź czym prędzej z miasta, nim je ogień spali! «
A Parys: »Znam, Hektorze, prawdę w tym wyrzucie,
Lecz posłuchaj, a moje wynurzę ci czucie.
Nie przez gniew przeciw ziomkom opuściłem pole,
Ale w cichości gorzkie chciałem strawić bole.
Teraz mię żona słodkim namawia wyrazem,
Bym wyszedł na plac, szczęścia doświadczył żelazem:
I sam dość mam ochoty, będąc przeświadczony,
Że zwycięstwo na różne przechyla się strony.
Zaczekaj więc, aż zbroję na sobie zawieszę,
Lub idź, a ja za tobą nie bawiąc pośpieszę«.
Nic Hektor nie rzekł na to, kiedy urodziwa
Słodkimi się wyrazy Helena odzywa:
»Bracie tej, co was gubi, co zbrodnią zhańbiona!
Oby wprzód, skorom wyszła z mojej matki łona,
Nagły mię porwał wicher gdzie pomiędzy skały,
Albo morze szumnymi pochłonęło wały,
Niźlim, nędzna na takie puściła się kroki!
Lecz gdy mi przeznaczyły inaczej wyroki,
Czemuż mię nie złączyło z człowiekiem zamęście,
Czułym na wyrzut ludzi, na własne nieszczęście?
Ten statku nie ma, w przyszłe nie będzie miał lata;
Zwykła go więc nie minie płochości zapłata.
Lecz wnidź bracie i usiądź chwilę, zbawco ludu,
Bo ty jeden tak wiele podejmujesz trudu
Dla występku Parysa i mojej niesławy.
Jaki nam los przeznaczył Zeus niełaskawy!
W przyszłości będzie nasze przysłowiem zhańbienie«.
»Nie namawiaj mię siedzieć – rzecze wódz Helenie.
Słodki bardzo twój wyraz, lecz mię nie porusza;
Stanąć na czele Trojan goreje mi dusza,
Czekają oni wsparcia mojego oręża.
Ty staraj się, Heleno, twego zagrzać męża,
Ażeby z serca gnuśność wyrzucił nikczemną:
Niżeli z miasta wyjdę, niech się złączy ze mną.
Ja na chwilę odwiedzę domowe pokoje,
Chcę widzieć sługi, żonę oraz dziecię moje,
Bo, czyli zdrowy z pola mam wrócić, nie zgadnę,
Czyli też pod Achajów bronią trupem padnę«.
Tak bohater na prośbę Heleny się wzbrania
I zaraz do swojego przychodzi mieszkania;
Lecz kochanej nie znalazł w domu Andromachy.
Ona bowiem, królewskie opuściwszy gmachy,
Poszła na wieżę, z nią syn i służąca jedna,
Gdzie jękami i płaczem trapiła się biedna.
Nie widząc w domu żony, Hektor miły bogu
Pyta się swych służebnic stanąwszy u progu:
»Gdzie jest żona, wiernymi powiedzcie mi słowy!
Czy do której z sióstr poszła? Czy też do bratowy?
Czyli do zagniewanej Pallady świątyni,
Gdzie zatrwożona Troja do niej modły czyni? «
Na to skrzętna szafarka odpowie w tej mierze:
»Panie, kiedy ci prawdę mam powiedzieć szczerze,
Ni do sióstr, ni bratowych, ni też do świątyni
Nie poszła, gdzie strwożona Troja modły czyni;
Na ilijońską wieżę niosła krok skwapliwy
Słysząc, że Trojan cisną orężem Achiwy.
Tam, podobna odeszłej od siebie kobiecie,
Pobiegła, za nią mamka, małe niosąc dziecię«.
Taką słysząc odpowiedź wiernej służebnice,
Nazad Hektor obszerne przebiega ulice.
Gdy przeszedłszy przez miasto, był pod Skajską Bramą
I w pole trzeba było iść drogą tąż samą,
Tam bogato posażna zabiega mu żona,
Andromacha, wielkiego córa Etijona,
Który dziedziczył Teby lasami okryte,
Nad Kiliki trzymając berło znakomite.
Tę więc sobie poślubił Hektor, mąż chwalebny.
Bieży naprzeciw męża; na rękach służebny
Syn maleńki, jedynak, jak wschodzące zorze.
Tyś go Skamandriem, zacny, nazywał, Hektorze,
Insi Astianaktem: sam bowiem od zgonu
Ochraniał wielki Hektor mury Ilijonu.
Patrząc rycerz na syna, uśmiechnął się skrycie,
Andromacha zaś przed nim łzy lejąc obficie
Bierze za ręce męża i tak mówić pocznie:
»Mężu! Męstwo cię twoje zgubi nieodwłocznie!
Nie masz żadnej litości nad dziecięcia głową
Ni nade mną nieszczęsną, wkrótce twoją wdową.
Na jednego Achaje wszystkie złączą siły
I odbiorą ci życie. Ach! Mój mężu miły,
Jeżeli mam cię stracić, obym legła w grobie!
Nie masz dla mnie pociechy żadnej już po tobie,
Smutki mię gnębić będą aż do dni ostatka.
Zginął ojciec, kochana mi zginęła matka:
Ojca zabił Achilles, gdy Teby w perzynę
Obrócił, silną możnych Kilików dziedzinę. . .
Siedmiu braci, rodzeństwa zaszczyt i kochanie,
Wszystkich w jednym dniu posłał w podziemne otchłanie,
Kiedy paśli na górach liczne ojca woły.
Matkę, z nim berło w Tebach dziedziczącą społy,
Tu z sobą przyprowadził z innym razem łupem,
Później na wolność puścił za drogim okupem.
Ale bogini lasów na nią się rozżarła
I w domu ojca życie strzałami wydarła.
Tyś mi ojcem, tyś matką, kochany Hektorze,
Tyś mi bratem, ty mężem w dni kwitnących porze!
Zostań tu, zbyt rycerską nie uwodź się cnotą,
Nie zostawiaj mię wdową, a syna sierotą! … «
Na to Hektor, największy wódz na krwawe boje:
»Kochana Andromacho, czuję żale twoje,
Lecz by Trojów i Trojek głosy mię przebodły,
Gdybym się z dala boju chronił jak mąż podły.
Nie, nie może się serce moje upośledzać,
Chcę najżwawsze Trojany do boju uprzedzać,
Moją i ojca chwałę utrzymać przykładnie.
Wiem ja, że przyjdzie ów dzień, kiedy Troja padnie,
Kiedy wielki wielkiego ludu król polęże,
A z nim zginą trojańscy straszni dzidą męże.
Ale nie tak się lękam trojańskiej zaguby,
Nie tak ojca Pryjama i matki Hekuby,
Ani kochanych braci, choć nieprzyjaciele
Rycerskich dusz na placu położą tak wiele,
Jako nad stanem twoim serce mi się krwawi,
Gdy cię weźmie wódz grecki, wolności pozbawi.
Pod groźną panią nędzne będziesz życie wiodła,
Z Messei nosić wodę lub z Hiperii źródła:
Tak twardy zgotowany los dla królów córy.
Wtenczas, widząc płaczącą, rzecze z Greków który:
„Oto żona Hektora, co niegdy pod Troją
Pierwsze męże przechodził walecznością swoją! ”
Czym obudzi ból w sercu i męża żądanie,
Który by cię w tak smutnym poratował stanie.
Lecz wprzód niech padnę trupem, niż ujrzę twe płacze,
Niż twe jęki usłyszę lub więzy obaczę! «
Rzekł i wyciąga ręce do swojego syna.
Krzycząc, na mamki łonie tuli się dziecina,
Ojca się kochanego przeląkłszy widoku;
Tak miedź błyszcząca straszna niemowlęcia oku
I pióra, co się wznoszą na wierzchu przyłbice.
Uśmiechnęli się z próżnej bojaźni rodzice.
Zaraz Hektor zdjął szyszak, który syna trwożył,
I błyszczące pokrycie na ziemi położył,
A dawszy słodkie dziecku swemu całowanie
I kołysząc go z lekka, bogów prosi za nie:
»Zeusie i bogowie! Niech przy waszym względzie
Syn mój między Trojany jak ja sławny będzie,
Niechaj z odwagą berło dziadowskie dziedziczy!
Gdy wróci z boju, pełen zwycięskiej zdobyczy,
Niechaj wtenczas kto powie: on ojca przechodzi!
Niech się tym słowem matce uradować godzi«.
To rzekł i syna oddał swojej młodej żonie;
Ta z płaczliwym uśmiechem ciśnie go na łonie.
Widok taki wskróś serce Hektora przeszywa,
Zatem głaszcze ją ręką i tak się odzywa:
»Niech cię, najmilsza żono, los mój tak nie boli,
Nikt mi życia nie weźmie bez wyroku woli;
Od wyroku zaś żaden człek się nie wybiega,
Równie mu i bohater, i gnuśnik podlega.
Wróć do domu, weź w ręce kądziel i wrzeciono,
Pilnuj robót służebnic, ukochana żono!
O wojnie męże niechaj Ilijonu pomną,
A najszczególniej Hektor«. Rzekł i wraz ogromną
Przyłbicę bierze z ziemi i kładzie na głowie.
Andromacha się wraca po smutnej rozmowie,
Ale biedna za każdym ogląda się krokiem
I rzęsistym oblewa lice łez potokiem.
Skoro weszła w ozdobne Hektora pokoje,
Zastała zgromadzone służebnice swoje.
Przejmują smutek, panią gdy we łzach obaczą,
Żyjącego Hektora rzewnie w domu płaczą,
Bo się nie spodziewały, żeby przed Achiwy
Mógł się wybiegać w polu i powrócić żywy.
I Parys dłużej w swoim pałacu nie siedzi.
Ale ubrany w zbroję z świecącej się miedzi
Idzie; że szybki w nogach, wielce ufa sobie.
Jak wypasły koń, długo trzymany przy żłobie,
Zerwawszy uwiązanie bieży, piasek miece,
I przywykły się kąpać w przeźroczystej rzece,
Pyszny swoją pięknością, leci, dumnie pląsa,
Głowę do góry wznosi, a grzywą potrząsa
I pędzi na znajome sobie klacz pastwiska:
Tak Parys w świetnej zbroi, co wkoło blask ciska
Jak słońce, z pergamskiego zamku prędko śpieszy
I dumną myśl przyszłymi triumfami cieszy.
W tym samym właśnie miejscu i w tej samej porze,
Gdzie się z żoną rozłączył, stanął przy Hektorze.
»Bracie – piękny rzekł Parys – możem się zabawił
I nie dość prędko według rozkazania stawił? «
Hektor na to: »Ktokolwiek zdrowo sądzi rzeczy,
Ten ci do dzieł rycerskich zdatności nie przeczy:
Masz serce, ale z własnej opuszczasz się woli
I gnuśności poddajesz; a mnie dusza boli,
Gdy słyszę Trojan srodze szarpiących twą sławę,
Którzy tyle przez twoją muszą cierpieć sprawę.
Ale się łatwo z sobą pogodzim w tej mierze,
Gdy bogom nieśmiertelnym przy świętej ofierze
Czarę z winem poświęcić Zeus da życzliwy,
Skoro dumne od Troi odpędzim Achiwy«.