(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)

Pieśń XXI
Walka nad rzeką

Już w ucieczce trojańskie wojsko tam się tłoczy,
Gdzie Ksant, z Zeusa zrodzon, piękne nurty toczy.
Żadna się przed zwycięzcą siła nie ostoi,
Rozbija ich na części: tych pędzi ku Troi
I rozprasza na tejże równinie, gdzie wczora
Uciekali Achaje przed bronią Hektora.
Rozpierzchli się przelękli. By spóźnić ich kroki,
Hera przed nimi gęste rozciąga obłoki.
Drudzy lecą z łoskotem w srebrne Ksantu wały,
Rozlega się smutnymi jękami brzeg cały,
Słychać głosy rozpaczy tonącego męża;
Płyną, lecz wartki potok siłę ich zwycięża.
Jak szarańcza niszcząca drogie ziemi płody,
Gdy ujrzy ogień, biegnie chmurami do wody,
Ściga ją bystry płomień, robactwo ucieka,
Aż je bliska pochłonie w swych bałwanach rzeka:
Tak gdy Pelid zwycięzca trwożnych Trojan goni,
Bród Ksantu był zawalon od mężów i koni.
Sparłszy oszczep o drzewo rycerz zapalony
Wpadł w rzekę z mieczem, szerzył rzeź na wszystkie strony.
Ci jęczą przeraźliwie wziąwszy raz głęboki,
A woda się od hojnej czerwieni posoki.
Jako strwożona krain wilgotnych rodzina
Szuka w portach schronienia przed paszczą delfina,
Bo których on dosięgnie zębem, już nie żyją:
Tak wśród zakrętów przed nim Trojanie się kryją.
Znużon rzezią dwunastu młodych ludzi bierze,
Których krew Patroklowi ma przelać w ofierze.
Zadumiałych, wyciągnął ich z rzeki jak łanie,
A z tyłu rękom dawszy mocne zawiązanie
Z pasów, którymi każdy miał ściśnioną szatę, .
Śle do floty, na smutną przeznacza zatratę.
Lecz niedługo spoczywa; znowu się rozjada,
Na Likaona z rzeki wybiegłego wpada.
Już dawniej był od niego pojman rycerz młody,
Gdy w nocy ciął gałęzie na wozu obwody;
Schwytał go, wziął chcącego bronić się daremnie.
Wyprawił na okręcie i zaprzedał w Lemnie.
Kupił go syn Jezona: lecz się z nim ugodził
Etyjon, gość Pryjama, więźnia oswobodził
I posłał do Aryzby; stamtąd po kryjomu
Wyrwawszy się, powrócił do rodziców domu.
Jedenaście dni, oddan miłym ojca progom,
Cieszył się z przyjaciółmi; lecz zdało się bogom
Wrócić go dwunastego dnia w ręce Pelida:
Ten go do Hadu ześle, płacz mu się nie przyda.
Gdy rycerz, co mu żaden w biegu nie wystarczy,
Postrzegł go bez szyszaka, bez dzidy, bez tarczy
(Bo młodzian całą zbroję porzucił na brzegu,
A z trudnością wyrwany z bystrego wód biegu
Mdłym się porusza krokiem, pot obfity ciecze),
Rozgniewany, rozjadły, sam w sobie tak rzecze:
»Jakież uderza oczy moje widowisko?
Już Trojan i podziemne nie wstrzyma siedlisko,
Nie uwiężą pobitych Hadesowe ściany!
Ten, od śmierci ocalon, w Lemnie zaprzedany,
Wrócił, głębokie morza przeskoczywszy wody,
Którego ludziom tylu nieprzestępne brody…
Ale kto wnet żelazny ten oszczep doścignie –
Obaczym, jeśli z czarnych otchłani się dźwignie.
Czyli też zaśnie w ziemi, gdy ducha wyzionie.
W ziemi, co najsilniejszych w swoim więzi łonie«.
Gdy Pelid stojąc w miejscu, ten zamysł układa.
Trojanin, by ujść zgonu, zlękły do nóg pada.
Już straszny oszczep w ręce bohatera błysnął,
Likaon padł, rękami za kolana ścisnął;
Otarł się grot o plecy, krwią się nie nasycił.
Młodzieniec go pokornie za nogi uchwycił,
Ręką jedną kolana, drugą oszczep trzyma
I żebrze z łez kroplistych pełnymi oczyma:
»Zmiłuj się, Achillesie! Nie bądź na mnie mściwy,
Niech gość u ciebie znajdzie litość nieszczęśliwy!
Pamiętaj, że u stołu twojego chleb jadłem,
Wówczas, kiedy na polu w ręce twoje wpadłem.
Uwiózłszy mię od ojca, od przyjaciół, w Lemnie
Piękny okup stu wołów zarobiłeś ze mnie.
Dzisiaj trzykroć tak wielkiej bądź pewny nagrody.
Biedny ja! Ucierpiawszy rozliczne przygody,
Dwunasta jest jutrzenka, jak ujrzałem Troję:
Lecz mię znowu oddaje wyrok w ręce twoje. . .
Nie zabijaj mię! Słuchaj! Niech cię to złagodzi,
Że nie jedna mię matka i Hektora rodzi;
Z jego ręki, nie z mojej, twój przyjaciel zginął,
Co razem i ludzkością, i odwagą słynął«.
Tak wisząc u nóg, czułe rozwodzi swe żale,
Gdy Pelid niewzruszony zawołał w zapale:
»Głupi! Milcz z twym okupem i skróć próżne słowa!
Póki mego Patrokla cała była głowa,
Oszczędzałem Trojanów chętnie i niejedni
Stratą samej wolności ocalili swe dni.
Ale żaden z nich dzisiaj nie uniknie zgonu,
Kogo tylko doścignę w oczach Ilijonu.
Najsroższy dla Pryjama synów mściciel we mnie:
Umieraj, przyjacielu! Nie skarż się daremnie!
Zginął Patrokl, od ciebie więcej życia godny.
Widzisz, jaki ja jestem silny i dorodny,
Z ojca wielkiego w łonie bogini poczęty:
Jednak mię ściga Mojra i wyrok niezgięty;
W każdej chwili śmierć grozi i niedługo muszę
Od oszczepu lub strzały wyzionąć mą duszę«.
Rzekł; Likaona serce i siła opada;
Puszcza dzidę, rozciąga ręce i przysiada.
Rycerz, miecza dobywszy, utopił go w łonie,
Mocno pchnięte żelazo całe w ciele tonie.
Pada czołem na ziemię, wiecznym zaćmion cieniem,
A krew z rany szerokiej lała się strumieniem.
Zwycięzca zaś trup, jego za nogi uchwycił,
Rzucił go w nurty rzeki, chełpliwie się szczycił:
»Leż pomiędzy rybami w wilgotnej krainie!
Niech piją krew bezpiecznie, która z rany płynie!
Nie złoży cię na marach matka rozkwilona,
Skamander do morskiego zaniesie cię łona,
Gdzie z czarnych wyskoczywszy wałów potwór wodny
Twym ciałem, Likaonie, nasyci brzuch głodny.
Gińcie! Pierzchajcie! Trwożnych ściga dzida moja,
Aż nareszcie i dumna obali się Troja.
Ta was rzeka, choć bystra, nie zasłoni przecie?
Próżno jej liczne woły w ofierze bijecie,
Próżno żywe bijecie konie w jej głębiźnie.
Żaden się z was od srogiej śmierci nie wyśliźnie.
Za zgon Patrokla drogą dacie mi zapłatę
I, w moim oddaleniu, tylu Greków stratę«.
Obraził się Ksant groźnym rycerza przekazem,
Więc rozgniewany w sercu przemyśla, jak razem
Achilla wstrzyma zapał, a Trojan ochroni. . .
I wydając bóg gniewny wyrazy człowiecze,
Z głębi swoich przepaści do Achilla rzecze:
»Achillu! Ufny w męstwo i od bogów wsparty,
Za co na biednych ludzi tak jesteś zażarty?
Jeśli Zeus już Trojany oddał w ręce twoje,
Przynajmniej nie w mych nurtach srogie czyń zaboje!
Zawalony trupami, ściśnioną mam drogę
I toczyć już do morza wód moich nie mogę.
Czy tu mają Trojanie zginąć nieszczęśliwi?
Przestań! Dość dla twej chwały, że ci się bóg dziwi«.
Achilles rzekł: »Skamandrze! Słuszne twoje żale,
Lecz później cię usłucham, dzisiaj trwam w zapale,
Dzisiaj walczę bez przerwy, mszcząc się za lud grecki,
Aż do miasta zapędzę ten naród zdradziecki
I z walecznym Hektorem zmierzę się wzajemnie.
Czy ja zginę od niego, czyli on ode mnie… «
I nic go już w zapędzie rycerskim nie wstrzyma.
Skacze w koryto: rzeka mąci się i wzdyma,
Wzrusza gwałtownie wody i z swego łożyska
Powałem obalone trupy na brzeg ciska,
Ryczy jak wół; w głębokich swych otchłań ukryciu
Ocala tych, co jeszcze zostali przy życiu.
Groźne wały o puklerz bijąc strasznie warczą:
Już się im oprzeć siły Achilla nie starczą,
Już silnym porwanego pędem nurty niosły.
On się za wiąz chwyciwszy, na brzegu wyrosły,
Wyrywa go z korzeniem i kruszy brzeg cały;
Gałęzie jakby tama zatrzymują wały.
Wysoki wiąz na wodzie jak most się roztoczył;
Bohater z czarnych głębi na niego wyskoczył
I zdumiony na pole czym prędzej ucieka.
Sczerniona bardziej jeszcze nadyma się rzeka
I ściga za Achillem, aby go oddalić,
A nieszczęśliwych Trojan od zguby ocalić.
Rycerz na rzut oszczepu wielkie sadzi skoki;
Albo jak lekkim skrzydłem wzniesień pod obłoki
Orzeł, górny król ptaków, zdobycz swoją pędzi,
Tak on bystrze się rzuca i kroków nie szczędzi.
Miedź mu dzwoni na piersiach, krzywym skacze zwrotem,
A rzeka za nim ściga z szumiącym łoskotem.
Jak ogrodnik od źródła, sączącego wody,
Wiedzie strumień przez gaje, przez wdzięczne ogrody –
Tylko co uprzątnęła zawady motyka,
Po głazach, po kamieniach słychać bieg ponika;
Na pochyłej on z wolna toczy się równinie
I ubiegłszy wieśniaka, słodko mrucząc, płynie:
Tak tam wody prędkiego Achilla goniły –
Przy boskiej sile słabe bohaterów siły,
Ilekroć chciał się oprzeć, mocno stawiać nogi,
I widzieć, czy go wszystkie niebios pędzą bogi,
Tylekroć Ksant wezbrany w trop za nim poskoczył
I groźnymi bałwany ramiona otoczył.
Przerażon wyskakuje, ucieka od brzegu,
Ale Ksant gniewny, w krętym ścigając go biegu,
Mdli mu kolana, ziemię spod nogi podrywa.
Patrzy w niebo i z gorzkim jękiem się odzywa:
»Zeusie, czyż bogowie tak są zagniewani,
Że mię nie wyrwie żaden z tej strasznej otchłani? . . .
Oby, co najdzielniejszym w tej ziemi jest mężem,
Hektor mię był zwycięskim obalił orężem!
Jak rycerz z rąk rycerza zginąłbym szlachetnie.
Dzisiaj dni moje wyrok najnikczemniej przetnie:
Pogrążony w tych wałach, marnie stracę ducha
I umrę w głębi na kształt lichego pastucha… «
Ale Ksant z strasznym szumem wzniósł wody obfite.
Pianą, krwią i gęstymi trupami okryte,
Na powietrzu zawieszon stanął potok wzdęty;
Już nim zupełnie rycerz został ogarnięty.
Krzyknęła Hera, trwożna, żeby nie utonął,
Żeby go potok w głębiach swoich nie pochłonął,
Więc prędko tymi słowy do Hefajsta rzekła:
»Śpiesz synu! Patrz, jak rzeka sroży się zaciekła!
Ty sam uskromisz Ksantu wody szalejące,
Natęż twe siły, natęż twe tchnienie gorące!
Ja z morza wzbudzę wiatry: przez ich silne wianie
Wzmoże się ogień, pożar niezgasły powstanie.
I trupy, i trojańskie zbroje zniszcz płomieniem,
I drzewa, wdzięczny Ksantu brzeg chłodzące cieniem,
Potem zwróć na koryto ognie nieodporne,
A nieczuły na groźby, na prośby pokorne,
Pal i w zapędzie twoim żadnej nie znaj miary;
Dopiero za mym znakiem wstrzymasz twe pożary«.
Wraz Hefajst ogniom biegu wolnego pozwala,
Ogarnia całe pole i wszystko wypala,
Trawi trupy, niezmiernym pożarem oddycha:
Cofa się rzeka w biegu, równina osycha.
Jak w jesieni hojnymi namoczone wody
Dech Boreasza czyści z wilgoci ogrody,
Widok ten miłym czuciem gospodarza wzrusza:
Tak Hefajst pali trupy, równiny osusza.
Potem na rzekę zwraca pożary ogniste,
Zjada zielone wierzby, wiązy rozłożyste,
Topole i cyprysy, i te piękne ziela,
Których kwiat Ksantu brzegi tak wdzięcznie wyściela.
Igrające po głębiach ryby ledwie żyją,
Omdlewają od ciepła i na dnie się kryją.
Palą się wody Ksantu, wrą spienione wały.
Więc się smutnym odzywa głosem zaziajały:
»Hefajście, żaden z bogów sprostać ci nie zdoła!
I ja ogniu strasznemu nie stawiłbym czoła.
Przestań! Pelid niech mury trojańskie wypróżni!
Na co dane im wsparcie mnie i ciebie różni? «
Kipiała woda gęstą wyziewając parę.
A jako, gdy zabiją wieprza na ofiarę,
Rozpalone naczynie na żarze ognistym
Skwarzy tłustość i miota wybuchem pienistym:
Tak Ksant, gdy go pożary swymi Hefajst niszczy,
Uwięziony w korycie, warzy się i świszczy.
Nareszcie mocą jego całkiem przytłoczony,
Pokornym głosem wzywa Hery, Zeusa żony:
»Za co mię gniew najbardziej twego ściga syna?
Czyż moja większa, niźli bogów drugich, wina,
Od których pomoc w boju zyskują Trojanie?
Ja wstrzymam się, gdyż każesz; niechże on przestanie.
Przysięgam: Trojan więcej nie bronić od zgonu,
Choćby Grecy dostali murów Ilijonu;
Przysięgam: choćby Troja w żywych ogniach stała,
Nigdy ode mnie wsparcia nie będzie już miała«.
Gdy Hera te pokorne usłyszała żale,
Tak mówi do Hefajsta: »Wstrzymaj się w zapale!
Dość twą moc okazałeś, przestań go już dręczyć!
Czyż bóg boga dla ludzi ma tak srodze męczyć? «
Uśmierza Hefajst ognie i gasi w tej porze,
Rzeka wraca w koryto, pędzi nurty w morze. . .
Ale między bogami nowa kłótnia wzrosła
I zawziętych nienawiść na dwie strony niosła:
Lecą na siebie, w ręku z groźnymi oszczepy.
Ryknęła ziemia, nieba zatrzęsły się sklepy.
Obaczywszy z Olimpu Zeus, co się dzieje,
Patrzy na walkę bogów, a w sercu się śmieje.
Już nie stoją osobno, już bitwa się wszczyna:
Dziurawiący puklerze Ares bój zaczyna,
A zbrojną mając rękę zabójczym żelazem,
Do Pallady zelżywym tak rzecze wyrazem:
»Bezwstydnico! Ty tylko mordami oddychasz!
Czemu bogów do boju przez twą dumę wpychasz?
Przypomnij, jakeś na mnie zagrzała Tydyda:
Twą ręką prowadzona była jego dzida,
Tyś ją utkwiła w ciele, tyś skórę rozdarła.
Dziś mi za to zapłacisz, gdyś ze mną się starła«.
Rzekł i zamach na straszną egidę natężył,
Której by i Zeusa piorun nie zwyciężył:
W nią Ares popchnął ostrze długiego dziryta.
Cofa się w tył Pallada, ręką silną chwyta
Kamień wielki i ostry: nim starzy dziedzice
Oznaczyli na polu dwóch gruntów granice.
Tym Aresa utrafia i pozbawia siły.
Upadł, a członki jego siedem staj okryły.
Włos w piasku zwalał, ziemia pod ciężarem, jękła
I z ogromnym łoskotem ciężka zbroja szczękła.
Śmieje się z niego Pallas, chełpliwie zawoła:
»Szalony! Czyż twa siła mej wyrównać zdoła?
I będzieszże śmiał jeszcze wyzywać Palladę?
Cierp, żeś matkę rozgniewał, żeś popełnił zdradę.
Lękaj się czego więcej za przewrotność twoję:
Tyś Greków śmiał odstąpić, a wspomagać Troję! «
To mówiąc odwróciła błyszczące się oczy.
On jęczy przeraźliwie, ból go ciężki tłoczy;
Ledwie przyszedł do siebie, gdy zrodzona z toni
Afrodyta, za rękę wziąwszy go, osłoni.
Obaczywszy to Hera tak Pallady wzywa:
»Pośpiesz, Zeusa córo! Oto niegodziwa
Chce Kiprys wziąć Aresa spośród szczęku miedzi.
Pójdź, ukarz jej zuchwałość! Niech spokojnie siedzi! «.
Chętnie to czyni Pallas, co jej zalecono,
Bieży i pięścią w śnieżne uderza ją łono:
Wywraca się natychmiast, zemdlała i zbladła,
I na ziemi przy bogu kochanym upadła.
Zwaleni od Pallady leżeli oboje,
A ona tak zwycięstwo ogłaszała swoje:
»By cały orszak bogów dla Trojan przychylny
Okazał się na polu tak śmiały, tak silny,
Jak Kiprys, gdy Aresa upadłego broni
I zuchwale się mojej nadstawuje dłoni,
Już dawno z bogów każdy pola by odbieżał,
A Ilijon zniszczony w swych gruzach by leżał! «
Na te wyrazy Hera śmieje się wesoła,
A Posejdon, pan morza do Feba tak woła:
»Myż stoimy spokojnie, gdy już walczą inni?
Jaka niesława dla nas, gdy będziem bezczynni,
Gdy wrócimy przez żadne nie wsławieni boje!
Zacznij zatem potyczkę, młodsze lata twoje. . .
Na to bóg, co strzałami z dala umie ranić:
»Posejdonie, słusznie byś mógł nierozum ganić,
Gdybym się twej dla ludzi nastawiał prawicy.
Czyż takiej pracy warci biedni śmiertelnicy,
Co raz piękni jak liście, kiedy się rozwiną,
Znowu, jak liście zwiędłe padają i giną!
Ustąpmy! Co tu mamy czynić w tym zawodzie?
Dość jest ludziom do zguby na własnej niezgodzie,
I dla stworzeń tak lichych my, bogi, się bijem? «
To rzekł i odszedł nie chcąc walczyć ze swym stryjem.
Gdy to postrzegła lasów sajdaczna bogini,
W obelżywych wyrazach wyrzuty mu czyni:
»Uciekasz podle z pola! Gdzie więc twoje męstwo?
Bez boju bogu morza zostawiasz zwycięstwo?
Po cóż łuk masz na grzbiecie? Po co liczne strzały?
Niechże więcej nie słyszę w niebie twej przechwały!
Kiedy masz podłe serce, bądźże skromny w gębie,
Śmiało o Posejdona nie gadaj trójzębie,
Żeś bez uczucia trwogi mierzyć się z nim gotów«.
Nic na to nie rzekł siostrze bóg niechybnych grotów,
Lecz tym zuchwalstwem pani Olimpu rozjadła
Do Artemis ze słowy ostrymi przypadła:
»I ty, bezwstydna – rzecze – wytartego czoła,
Przeciw mnie? Lecz twój kołczan nic zdziałać nie zdoła!
Lwicą jesteś dla kobiet, to twoja ozdoba!
Możesz zabijać wszystko, co ci się podoba,
Ale łatwiej na górach pierzchliwe bić łanie,
Niż w polu z mocniejszymi wytrzymać spotkanie.
Zuchwała! Mierz się z moją prawicą niezłomną,
Ta walka cię na zawsze nauczy być skromną! «
Lewą ręką za ręce chwyta zapalczywa,
Prawą zaś jej narzędzia strzeleckie wyrywa
I śmiejąc się zadaje razy kilkakrotnie.
Wykręca się Artemis, padły strzały lotne.
A opuszczając pole, czym prędzej ucieka.
Jak bystrego jastrzębia chroniąc się z daleka
Kryje się gołębica w wydrążeniach skały:
Tak Artemis, rzuciwszy swój kołczan i strzały,
Biegła, gdy się wydarła z rąk Zeusowej żony.
Natenczas tak tam Hermes mówi do Latony:
»Ja nie chcę walczyć z tobą, lękam się tych ręki,
Które Zeusa swymi zwyciężyły wdzięki.
Pójdź, głoś w niebie, żeś bogów pokonała posła,
Żeś nade mną wygraną bez boju odniosła«.
Latona podejmuje łuk i liczne strzały,
Co się na piasku w różne strony rozsypały;
Poszła za córką, wziąwszy strzeleckie jej groty.
Ową przyjął w Olimpie dom Zeusa złoty.
Rozpłakana usiadła na ojca kolanie,
Boską wstrząsa zasłonę ciężkie jej wzdychanie.
Ściska ją czule Kronid i z uśmiechem pyta:
»Córo! Skąd ta żałoba na tobie wyryta?
I któryż to cię z bogów skrzywdził tak bezprawnie,
Jak gdybyś się występku dopuściła jawnie? «
A na to uwieńczona tak mówi łowczyni:
»Małżonkę twoją, ojcze, córa twoja wini:
Hera mię pokrzydziła, jej gniew niezbłagany
Wszystkie rodzi niezgody dzielące niebiany«.
Tak mówili, gdy Troi Feb osiada wieże
I okopy od losu ostatniego strzeże,
By dziś nie były wzięte od Greków walecznych:
Insi poszli bogowie do swych mieszkań wiecznych –
Jednych triumfujący wzrok, drugich ponury,
I usiedli przy bogu, który wzrusza chmury.
Pelid razem obala i męże, i konie.
Jak gdy ogniem straszliwym całe miasto płonie,
Czarny dym ślą pod nieba szumiące pożary,
Drżą ludzie, smutne gniewu boskiego ofiary:
Taki on postrach szerzył w trojańskiej młodzieży.
Stojąc sędziwy Pryjam na wyniosłej wieży,
Obaczył bohatera nadśmiertelną postać:
Wszyscy przed nim pierzchają, nikt mu nie śmie dostać,
Schodzi z płaczem na ziemię, pod bramami staje
I straży tam będącej taki rozkaz daje:
»Otwarte miejcie bramy! Niech się w miasto schronią
Rozprószone zastępy Achillesa bronią.
Pędzi; teraz ja strasznych obawiam się rzeczy!
Ale skoro się w murach wojsko zabezpieczy,
Znowu bramy zamknijcie! Bojażń we mnie wzrasta,
Aby ten srogi rycerz nie wpadł nam do miasta«.
Otwarli je, zaporę uchylili grubą:
Tak ocalone wojsko przed ostatnią zgubą. . .
Oni kurzem okryci, spaleni pragnieniem,
Lecą w miasto i w murach szukają obrony.
Ściga ich z dzidą w ręku Pelid zapalony,
Tenże ogień wre w sercu, który go raz chwycił,
Jeszcze się zemstą, jeszcze chwałą nie nasycił.
Byliby Grecy bramy dostali potężne,
Kiedy Feb w Agenorze zagrzał serce mężne;
On syna Antenora odwagą zapalił
I aby śmierć od niego w potrzebie oddalił,
Za bukiem stojąc, gęstym cieniem się otoczył.
Ten więc, kiedy Achilla zbliżonego zoczył,
Stanął: serce się wzdyma jak przed burzą wody,
Jęczy i tak rozmyśla w sobie rycerz młody:
»Biedny! Jeśli Achilla przeląkłszy się broni,
Pierzchnę z pierzchającymi, i tak mię dogoni,
Zginę podle, jak człowiek bez cnoty, bez męstwa;
Jeśli mu tu pozwolę dokonać zwycięstwa,
Oddalę się od murów na Idy doliny
I tam się między gęste ukryję krzewiny:
Ochłodzony wieczorem i omyty z potu
Pewny jestem łatwego do miasta powrotu.
Lecz co myślę? Jakimże uwodzę się błędem?
Niech mię zoczy i szybkim niech doścignie pędem,
Nic mię nie zbawi, zginę przez nikczemność własną,
Bo choć największe siły ludzkie, przed nim gasną.
Czemu z orężem w ręku naprzeciw nie stanę
Wszak śmiertelny, ma duszę i może wziąć ranę… «
Taką ukrzepion myślą na Achilla czeka;
Ręka drży, aby walczyć, serce jej dowodzi.
Jak na myśliwca z krzaków pantera wychodzi,
Nie trwoży jej blask broni ani psów szczekanie
I choć pierwszy oszczepem krwawy raz dostanie,
Jednakże, zapalona, boju nie odbiegnie,
Aż lub rani myśliwca, lub sama polegnie:
Tak się syn Antenora – Achilla nie lęka,
Póki obu nawzajem nie zmierzy się ręka.
Wystawia przed się puklerz, oszczep swój wymierza,
I tymi słowy głośno woła do rycerza:
»Więc ty mniemasz, żeś mocą nieodparty żadną?
Że dziś przed tobą mury trojańskie upadną?
Głupi! Wiele przy naszych ucierpicie szańcach!
Ma dość obrońców Troja w swych mężnych mieszkańcach,
Którzy walczym za ojców, za dzieci i żony.
A ty, luboś tak strasznym ogniem zapalony,
Zginiesz! Ten jest dla ciebie wyrok nieomylny«.
To Agenor wyrzekłszy, rzucił pocisk silny.
Ten trafia pod kolano, z pewnej puszczeń ręki:
Nagolenice ostre wydawały dźwięki;
Ale nie doszedł ciała, we krwi się nie zbroczył,
Boskim dziełem odparty, warknął i odskoczył.
Pelid na Agenora swe siły wywiera,
Lecz mu pewną z rąk chwałę Apollo odbiera:
Okrył obłokiem, wstrzymał wyrok ostateczny.
Tak wyszedł z tego boju Trojanin bezpieczny.
Sam zaś, aby zwycięzcę od murów oddalił,
Wziął postać Agenora. Pelid się zapalił,
Ścigał za nim; ten długą uciekał równiną,
Gdzie srebrnego Skamandru kręte nurty płyną:
Niewiele zaś poprzedzał, bo go łudził zdradnie,
Że Agenora w każdym momencie dopadnie.
Tymczasem w bramy wchodzą Trojany struchlałe,
Drżącymi napełniając tłumy miasto całe.
Nikt za murem nie czekał, ażeby obaczył,
Kto się zbawił, kto dzień ten swą śmiercią oznaczył.
Hurmem lecieli wszyscy, strwożeni, wybladli:
Szczęśliwi, którzy miasta bez szwanku dopadli!

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s