(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)

Pieśń XIV
Oszukanie Zeusa

Nestor jeszcze w namiocie pragnienie uśmierza,
Gdy go w uszy straszliwy krzyk mężów uderza.
»Ach! Machaonie – rzecze – jakież nasze losy?
Coraz większe się w polu rozlegają głosy.
Ty pij tymczasem wino, póki Hekameda
Na obmycie twej rany łaźni ciepłej nie da,
Ja wybiegnę, bym widział i stan wojowników,
I co jest za przyczyna tych strasznych okrzyków«.
Rzekł i zaraz się starzec uzbrajać poczyna:
Świecący bierze puklerz Trazymeda, syna,
Który z ojcowską tarczą w polu się potyka;
W rękach Nestora błyszczy nieprzełomna pika.
Wychodzi. Jak mu widok smutny w oczach stanie!
Tych zbili, drugich pędzą zażarci Trojanie;
Nawet już przełamany widzi mur warowny.
Jako, gdy wkrótce powstać ma wicher gwałtowny,
Czujący falę wody Ocean zamroczy,
Ale dopóty czarnych bałwanów nie toczy:
Póki silny wiatr w pewną stronę nie zawieje,
Tak się w swych myślach starzec zawieszony chwieje,
Czy ma się rzucić wpośród pierzchającej rzeszy,
Czy też raczej do króla narodów pośpieszy?
Przemogła myśl ostatnia. Idzie, a tymczasem
Rozpoczęta trwa walka z niezmiernym hałasem:
Szczęk mieczów, broni trwożą przeraźliwe błyski.
Tłukąc się wzajem jęczą miedziane pociski.
Atryd, Odys, Diomed, ranne w polu wodze,
Wyszły z naw i z Nestorem schodzą się na drodze.
Z dala od bojowiska ich okręty stały,
Często bite od morza pienistymi wały,
Te, co wprzód doszły lądu, wyciągniono z wody
I murem zasłoniono od wszelkiej przygody,
Lecz wszystkim największego miejsca jeszcze mało.
Aby się więc gdzie wojsko rozpościerać miało,
Na kształt szczeblów oparte są jedne o drugie
I brzegi wśród przylądków napełniają długie.
Wyszli, żeby się rzeczy przypatrzyli z bliska,
Idą wsparci na dzidach, smutek serca ściska;
Widok Nestora bardziej jeszcze ich zatrwożył.
»Ty, w którym naród Greków nadzieję położył! –
Król Myken rzekł – Ty chwało i podporo ludu!
Po co idziesz, męskiego zaniechawszy trudu?
Lękam się, by nas Hektor zajadły nie zgubił,
Jak na radzie trojańskiej dumnie z tym się chlubił.
Że nie wprzódy do pysznych wróci Troi grodów,
Aż po zniszczeniu floty i greckich narodów.
Tak groził: nie jesteśmy od zguby dalecy… «
»Nieszczęście – Nestor mówi – ściska nas dokoła,
Zeus z piorunem w ręku wybawić nie zdoła.
Warowni i okrętów, i greckiej młodzieży,
Z tak wielką dźwignion pracą mur zwalony leży.
Zajadły nieprzyjaciel bój przy nawach toczy,
Najbystrzejsze rozeznać nie potrafią oczy,
Z której strony achajskie walczą wojowniki,
W takim zamęcie rzeź, w takim pomieszaniu krzyki.
Naradźmy się atoli, co czynić wypada,
Może nam jeszcze natchnie jaki sposób rada.
Was nie wzywam do boju; rzecz byłaby próżna:
Bo jak jesteście, w stanie tym walczyć nie można«.
A król: »Gdy przy namiotach już wrze bój gwałtowny,
Ani nas rów zasłonił, ani mur warowny,
Dzieło, nad którym tyle potu- śmy wyleli,
Żebyśmy w nim zasłonę wojska i naw mieli,
Trudno wątpić, że taka Zeusa jest wola,
By Grecy sprośnie trupem te zalegli pola.
Był czas, gdy triumfami wieńczył nasze boje –
Dzisiaj do nieprzyjaciół przeniósł względy swoje:
Ku nim zwycięstwo, szczęście, chwała obrócona,
Nasze ostudza serca, krępuje ramiona.
Słuchajcie! Ja wam powiem, co czynić w tej porze:
Okręty bliskie brzegów ściągnijmy na morze
I tam je obwarujmy, rzuciwszy kotwice;
A skoro noc ponure rozciągnie ciemnice,
Resztę floty przed smutną ocalimy dolą:
Przecież nam wtenczas wytchnąć Trojanie pozwolą… «
A Odyseusz na niego spojrzawszy surowo:
»O rado bezrozumna! O haniebna mowo!
Podły królu, bodajbyś podłym ludem władał!
Za co cię wielki Kronid nam za wodza nadał,
Których z młodych lat w bojach doświadczone męstwo
Ma za niezmienne hasło: śmierć albo zwycięstwo!
Więc to miasto opuścisz, z którego przyczyny
Tyle łez i krwi greckie już wylały syny? . . .
Co? Gdy jeszcze w największym walka trwa zapale,
My wtenczas będziem spuszczać na morze okręty?
Tegoć żąda Trojanin swym szczęściem nadęty;
Śmiałość jego zostanie dwakroć powiększona
I zguby naszej wtedy tym łatwiej dokona.
Gdy wojsko ujrzy nawy ciągnione na morze,
Dotąd trwałe, ostygnie w rycerskim uporze,
Straci męstwo i z pola uciecze szkaradnie.
Królu! Ten zgubny skutek z twej rady wypadnie«.
Atryd na to: »Odysie! Ta nagana żywa
Ostrym ciosem me serce strapione przeszywa.
Jeśli Grecy tchną jeszcze szlachetnym zapałem,
O wstydliwej ucieczce wcale nie myślałem.
Niechaj kto zbawienniejsze da zdanie w tę chwilę,
Czy jest młody czy stary, ja się wraz przychylę«.
»Nie braknie wam na zdaniu – Diomed zawoła –
Niedaleki jest człowiek, co wam radzić zdoła,
Jeśli to w piersiach waszych gniewu nie rozżarzy,
Że młody tam śmie mówić, gdzie zamilkli starzy.
Lecz temu, co z krwi zacnej Tydeja pochodzi,
Mniemam, że się otwarcie wszystko wyrzec godzi…
Mimo stanu naszego, w tak ciężkiej potrzebie
Pójdźmy na nieprzyjaciół, dajmy przykład z siebie!
Nie chcę ja, byśmy, ranni, szli na nowe rany,
Lecz zagrzejmy lud bojem długim zmordowany.
Przytomność nasza męstwo w tych nawet zapali,
Którzy się teraz podłej gnuśności poddali«.
Przyjęli z uwielbieniem, co Diomed radził.
Idą w pole królowie, Atryd ich prowadził.
Posejdon nie przeoczył żadnego ich kroku:
Stanął przy bohatera mykeńskiego boku,
W zmarszczonej twarzy starca, siwym kryty włosem,
Wziął ręką rękę króla i rzekł takim głosem:
»Jak teraz dmie Achilles! Dopiął, czego żąda,
Pomieszanie, ucieczkę, rzeź Greków ogląda.
Nie ma żadnego czucia. Niechże gnuśnie żyje,
Niechaj go niebo wieczną sromotą okryje!
Lecz na ciebie nie wszystkie zagniewane bogi.
Wnet ujrzysz, jak wodzowie Trojan pełni trwogi,
Piaskiem zaćmią powietrze, gdy chroniąc się zgonu,
Pędzić będą rumaki w mury Ilijonu«.
Rzekł; wraz rzuci się w pole i straszliwie krzyknie.
Jakim dziesięć tysięcy ludzi głosem ryknie,
Gdy ich pchnie w srogą walkę Ares boju chciwy:
Tak z piersi Posejdona wyszedł ryk straszliwy.
Nagle wszystkich napełnił serce zapał nowy,
Każdy do ostatniego walczyć jest gotowy.
Wtedy na złotym tronie siedząca wysoko
Z wierzchu Olimpu Hera, rzuca na świat oko;
Poznaje brata swego wśród achajskich rzeszy,
Na ten widok jej serce niezmiernie się cieszy.
Ale Kronid, co z Idy Trojan szczęściem darzył,
Gdy go postrzegł, straszną w sercu złość rozżarzył.
Zaraz jakby go podejść, w myśli układ czyni.
Ten sposób za najlepszy uznała bogini,
Żeby poszła na Idę, pięknie wystrojona:
Gdy męża swymi wdzięki przyciągnie do łona,
Wtedy go, niebacznego, słodkim snem zamroczy,
Uśpi jego myśl boską i przenikłe oczy. . .

(…)[1]

Sen, gdy pod jego władzą władca gromów legnie,
Do Posejdona z miłą wieścią szybko biegnie
I rzecze, donosząc mu o tym, co się stało:
»Teraz twoje Achaje możesz wspierać śmiało;
Śpi Kronid. Niech z tej pory korzystają Greki:
Hera zwiodła miłością, jam zamknął powieki«.
Te chytre panu morza, gdy odkrył zamiary,
Sen poszedł sypać swoje na ród ludzki dary.
Posejdon się w zapędzie utrzymać nie zdołał,
Zaraz naprzód wyskoczył i głośno zawołał:
»Ścierpicież, Grecy, aby syn Pryjama śmiały
Spalił flotę i wiecznej stąd dostąpił chwały?
Ta nadzieja pochlebna jemu serce łechce,
Że Pelid siedzi w nawie i wojować nie chce.
Lecz nie poczujem, że on wyrzekł się oręża,
Niech tylko rota rotę, mąż zapala męża!
Zróbcie tak, jak ja powiem: nąjpierwsi rycerze
I najsilniejsi, weźmy największe puklerze;
Na głowy nasze włóżmy najtęższe przyłbice,
A najdłuższymi dzidy uzbrójmy prawice.
Pójdźmy! Ja wam przodkuję. Choć się tak nadyma,
Wiem, że naszego Hektor natarcia nie wstrzyma! … «
Tak rzekł; w momencie rozkaz jego wykonany.
Atryd, Itak, Diomed mimo ciężkiej rany
Obiegają zastępy, ustawiają w szyki. . .
Posejdon ich prowadzi, a w strasznej prawicy
Ogromnym wstrząsa mieczem na kształt błyskawicy.
Nikt się nie waży śmiałym mierzyć z nim zamachem,
Wszystkich Trojan przejęte serca zimnym strachem,
Hektor ich stawia, bojaźń z umysłów oddala.
Natenczas się straszliwy w polu bój zapala,
Gdy Posejdon i Hektor od trwogi daleki
Prowadzą – ten Trojany, ten waleczne Greki.
Wzdęte morze namioty tłucze i okręty,
Trwa walka uporczywa, wrzask niezmierny wszczęty.
Nie tak straszliwie ryczy ocean zhukany,
Gdy o skaliste brzegi rozbija bałwany;
Nie taki szum na górach ogień rozpościera,
Kiedy lasy paszczęką niesytą pożera;
Nie z takim hukiem, wyszły z Boreasza gęby,
Gwałtowny wicher wali niebotyczne dęby:
Jak straszne napełniło powietrze wołanie,
Kiedy się starli z sobą Grecy i Trojanie.
Hektor pierwszy Ajasa obalić się silił.
Biegłej rycerza ręki pocisk nie omylił,
Lecz pas, jeden od tarczy, a drugi od miecza,
Krzyżując się na piersiach, męża zabezpiecza;
W to miejsce ugodziwszy, został raz odparty.
Bardzo takim trafunkiem Hektor był rozżarty,
A widząc, że Ajasa próżnym ciosem gonił,
Sam, unikając śmierci, między swych się chronił.
Ajas nie tracił czasu, i w oddaniu skory,
Jeden z głazów służących nawom za podpory
(A mnóstwo ich tam było przy stopach rycerzy)
Silną pochwyca ręką i w Hektora mierzy:
Trafił kamień pod szyję, od tarczy odskoczył
I niemały czas jeszcze po piasku się toczył.
Jak ognistym Zeusa uderzony grotem
Z ogromnym dąb na ziemię wali się łoskotem,
Pełne powietrze siarki przykrego zapachu,
A bliski widz srogiego Zeusa zamachu
Ogłuszony zostaje od ognia i trzasku:
Tak nagle wielki Hektor upada na piasku…
Zostać panami łupu tak wielkiego chciwi,
Zewsząd na niego z krzykiem napadli Achiwi.
Lecz gdy w niebezpieczeństwie Hektora postrzegli
Polidam, Glauk, Ajnejasz, Sarpedon przybiegli,
I Agenor; ci roty wstrzymują grożące,
A za nimi się Trojan cisnęły tysiące.
W ich puklerzach bezpieczna dla niego zasłona.
Tymczasem go ziomkowie wzięli na ramiona
I w tył wojska unieśli, gdzie wóz jego stoi,
Prowadzą jęczącego rycerza ku Troi.
A skoro tam przybyli, gdzie Ksantu kryształy
Krętymi nurty żyzne pola przerzynały,
Wspaniały wóz i bystre zatrzymali konie,
Zsadzili go na ziemię, wodą zlali skronie.
Odzyskał dech bohater, na nogi się dźwignął,
Otworzył oczy, z piersi krew czarną wyrzygnął,
Lecz upadł znowu, znowu zawarły się oczy:
Tak go ciężko Ajasa cios ogromny tłoczy.
Najlepsza dla Achajów zajaśniała pora,
Gdy z placu schodzącego postrzegli Hektora;
Natarli zatem, nowym zapałem zagrzani.
Ajas, syn Oileja, Satnijosa rani…
Zwalił go Ajas dzidą, rycerz padł na plecy,
Przy nim wszczęli bój krwawy Trojanie i Grecy.
Polidam zgonu ziomka zemścić się pośpieszył,
Oszczepem prawe ramię Protenora przeszył.
Chwytając piasek ręką padł syn Arejlika,
A chlubny tym zwycięstwem Trojanin wykrzyka:
»Mogę sobie pochlebić, że syn Panta mężny
Wprawną ręką niepróżno cisnął grot potężnyl
Ktoś z Achajów odebrał cios hartownej miedzi
I wnet czarne siedliska Hadesa odwiedzi«.
Sarknęli Grecy, Ajas bardzo się zapalił,
Obok niego Polidam Protenora zwalił;
Więc na uchodzącego szybkim rzucił grotem:
Polidam śmierci zręcznym uchronił się zwrotem,
Lecz za to Archelocha cios dosięgnął srogi,
Dla niego zgubę mściwe przeznaczyły bogi.
W kark go utrafia dzida Telamona syna,
Okrutnym razem żyły obiedwie podcina.
Padł i ziemi, waląc się pod śmiertelnym ciosem,
Wprzód niż kolanem dotknął czołem, twarzą, nosem.
Ajas do Polidama chlubnie rzekł w tę porę:
»Ciebie ja, Polidamie, za sędziego biorę:
Nie nagradzaż nam straty mąż, co teraz pada?
Niepodły z niego rycerz i ród w nim nie lada.
Że złączon z Antenorem, prawie jestem pewny,
Syn to albo brat jego, a przynajmniej krewny«.
Rzekł, znając dobrze, kogo obalił żelazem.
Zasmucili się dumnym Trojanie wyrazem,
Akamas broni trupa i Promacha zmiata
Wtenczas, kiedy za nogi ciągnął jego brata.
Wraz wykrzyknął: »Na nasze wystawieni sztychy,
Kiedyż, junacy, próżnej przestaniecie pychy?
Nie nam tylko w podziale dostały się smutki,
Równie na was padają zgubne wojny skutki.
Patrzcie, jak poległ Promach, gdy po zdobycz bieżał!
Niedługo brat mój drogi bez zemszczenia leżał.
Jak pełne tego losy pomyślności, komu
Łaskawe dały nieba mieć mściciela w domu! «
Głos tak chełpliwy wszystkich Achajów rozżalił,
Lecz najbardziej się mężny Penelej zapalił;
Leci na Akamasa, ale ten się chroni:
Zgubny raz Ilijonej dostał z jego dłoni.
Ojciec, Forbas, największe stada tam posiadał,
Hermejas go pokochał, bogactwami nadał,
A tego tylko żona powiła mu syna.
Zgasła twa, biedny starcze, pociecha jedyna!
Trafił w oko, źrzenicę ruszył grot stalony,
Przeszedł na wylot głowę. Rycerz, krwią zbroczony,
Wyciąga obie ręce i na ziemi siada;
Wtedy z mieczem dobytym Penelej przypada,
Tnie w szyję: głowa z włócznią, którą jest przebita,
I z przyłbicą upada. Zwycięzca ją chwyta,
A podniósłszy utkwioną na żeleźcu głowę,
Wielkim głosem do Trojan tak obraca mowę:
»Niechaj Ilijoneja i ojciec, i matka
Lubego syna płaczą aż do dni ostatka!
Lecz i żonie Promacha ten dzień smutny będzie,
Gdy z powróconej floty mąż jej nie wysiędzie«.
Rzekł, a wszystkich Trojanów strach ogarnął blady,
Myślą, jakby ostatniej uniknąć zagłady…

1. ↑ Brak tutaj fragmentu, który został przetłumaczony przez kogoś innego niż Dmochowski. Informacja o tym znalazła się w przypisie na stronie 239.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s