(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)

Pieśń XII
Walka o mur

Tymczasem kiedy Patrokl lekarstwem zasila
Okrutnie ranionego w boju Eurypila,
Coraz więcej się w rzezi zażerają strony.
Już Grekom rów głęboki i mur wyniesiony,
Którym flotę i zdobycz swoją zasłonili,
Bardzo się słabą staje obroną w tej chwili.
Wynieśli oni mury, wykopali rowy,
Zaniechawszy wprzód bogom miłe bić stugłowy:
Przeto w niedługim czasie rozpoczęte dzieło
Bez woli nieśmiertelnych smutny koniec wzięło. . .
Przy owym murze z strasznym krzykiem lud się rzeże,
Od silnych grotów trzeszczą w swych spojeniach wieże.
Okrutny bicz Zeusa poczuwszy nad głowy,
Za okopy się Grecy chronią i za rowy,
Lękając się gromiącej Hektora prawicy,
Który na kształt gwałtownej idzie nawałnicy.
Jako lew lub odyniec, gdy nań śmiałym krokiem
Nastąpią psy i męże, krwawym błyska wzrokiem,
Oni się dzielą w czworgran, tak zewsząd na zwierza
Brzemię silnych pocisków mnóstwo rąk wymierza,
Lecz mężnego w nim serca podły strach nie zmiesza,
Nie cofa się, i zgubę męstwo mu przyśpiesza. . .
Tak wszędzie biega Hektor, wściekły na Danaje,
Iżby rów przeskoczyli, swym serca dodaje.
Nie śmią jego rumaki bystrym sławne biegiem,
Ale rżą przeraźliwie nad przepaści brzegiem.
Trudno ten rów przestąpić, trudno go przeskoczyć;
Nie zaniedbali Grecy zewsząd go otoczyć
Pochyłą wysokością, a niezmierne doły
Wał umacnia, ostrymi nasrożony koły.
Tęgi odpór, niełatwo do niego się zbliży
Ani jeździec waleczny, ani rumak chyży;
Piesze jednak zastępy chciały go przesadzić,
Gdy roztropny Polidam tak zaczyna radzić:
»Hektorze! I wy Trojan i przyjaciół głowy!
Płocho my chcemy końmi przeskoczyć te rowy.
Z obydwu stron wał ostry przystępu nie daje
I mur ogromny, który wynieśli Danaje.
Trudno tu przejść z wozami, a którzy by wbiegli,
W takiej walcząc cieśninie, pewnie by polegli. . .
Więc zbawienniejszej rady słuchajcie, wodzowie!
Niech z wozy powoźniki zostaną przy rowie,
My w ścisłych rotach idźmy za Hektora krokiem.
Nie wstrzymają nas Grecy, jeżeli wyrokiem
Dziś dla nich przeznaczona ostatnia zagłada«.
Podobała się dobra Hektorowi rada,
Więc zaraz skoczył z wozu w świecącej się zbroi;
Nikt nie został na wozie z bohaterów Troi,
Skoczyli za Hektorem rycerze zuchwali,
Stróżom koni przy rowie stanąć rozkazali,
A na pięć rot ogromnych wszystkie dzieląc siły,
Idą, gdzie ich waleczne wodze prowadziły.
Najliczniejsi, najwięksi rycerze wychodzą
Pod znakiem Polidama i Hektora wodzą;
Ci pragną jak najprędzej zwalić mur warowny,
I przy samych okrętach stoczyć bój gwałtowny. . .
Idą: wielki ich Hektor i Polidam grzeją,
Aż nagle się wstrzymawszy nad rowem, dumieją.
Już go myślą przeskoczyć, kiedy wzrok młodzieży
Straszna uderza wieszczba: oto orzeł bieży
Z obłoków, przedzielając wojska w lewej stronie.
Skrwawionego on węża w silnej ujął szponie;
Ten drga, żyjący jeszcze, a srodze zawzięty,
Choć był ostrymi orła pazurmi przejęty,
Wykręciwszy się z tyłu, w szyję go ujada;
Puszcza go ptak raniony, wąż wśród wojska pada,
A orzeł w chmurach smutne wydając odgłosy,
Na skrzydłach bystrych wiatrów leci pod niebiosy.
Widząc, że z nieba upadł wąż pomiędzy szyki,
Zmieszały się niemało Trojan bojowniki:
Od Zeusa przesłana ta wieszczba straszliwa.
Wtedy się do Hektora Polidam odzywa:
»Bracie! Choć dobrze mówię, łajasz nieprzystojnie.
Lecz prawy obywatel na radzie, na wojnie
Więcej zważa na prawdę niż na twoją władzę;
Co więc najlepszym sądzę, to ci szczerze radzę:
Nie myślmy, byśmy z Greki o nawy walczyli,
Zły skutek, jeżeli wieszczba mię nie myli
Widziana, kiedy chcemy te rowy przeskoczyć.
Jak orzeł, co dopiero dał się wojsku zoczyć,
Skrwawionego niosący w ostrych szponach węża,
Który zwycięzcę, w szyję raniwszy, zwycięża,
Nie doniósł go do gniazda na pokarm dla dzieci,
Ale, sam obrażony, próżen łupu leci:
Tak też i my, Trojanie, chociaż nasze ramię
Przezwycięży te mury i bramy wyłamie,
Choć przed nami uciekną Grecy zdjęci trwogą,
Od brzegu nie powrócim szczęśliwie tąż drogą;
Wielą naszych trupami ziemia się okryje,
Których, walcząc za nawy, mężny Grek pobije,
Tak by wieszcz każdy mówił, znaków nieba świadom,
A lud by był posłuszny dobrym jego radom«.
Spojrzawszy nań surowo, Hektor odpowiada:
»Mogłeś lepiej pomyśleć, gniewa mię twa rada.
A jeśli szczerze czucia w tej otwierasz mowie,
Widzę, że ci już rozum odjęli bogowie.
Ty chcesz, abym na słowa Zeusa niepomny,
Które stwierdził znakami niebios pan ogromny,
Powodował się raczej płochym ptaków lotem?
Nic ja nie zważam na nie, gardzę ich obrotem,
Czyli na prawo lecą, tam gdzie słońce wschodzi,
Czyli na zachód lewy, skąd się ciemność rodzi.
My słuchajmy Zeusa, on nas nie omyli,
Pod jego władzą niebo i ziemia się chyli.
Jedna prawdziwa wieszczba: bić się za ojczyznę!
Czemu się chronisz boju? Czemu drżysz na bliznę?
Choć pod orężem Greków całe wojsko zginie,
Choć my wszyscy polegniem, ciebie śmierć ominie.
Ty na niebezpieczeństwo nie znasz się narazić!
Lecz gdy nie pójdziesz z nami albo będziesz kazić
Zwodniczą mową zapał, w którym z tych rycerzy,
Wnet ci tu raz śmiertelny mój oręż wymierzy«.
Rzekł i stanął na czele zastępom niezłomnym,
Idą za bohaterem z okrzykiem ogromnym.
Kronid łaskaw swojego wsparcia im nie szczędzi,
Wzrusza wiatr: ten na nawy gęsty piasek pędzi,
Miękcząc umysły w Grekach, zapał ich ostudza,
A w Hektorze waleczność i Trojanach wzbudza,
W jego znakach i w męstwie mając zaufanie,
Silą się mur achajski przełamać Trojanie:
Już mocnymi drągami podważają wręby,
Już wierzchy wież wzruszają i ogromne dęby,
I przyciesie, na których mur Achajów leży,
Ufni, że wnet wyłamią otwór w środku wieży.
Achaje przed gwałtownym bronią się napadem,
Pod mur idących – grotów obsypują gradem,
Wieże tarcz rzędem kryją; a tymczasem roty
Obiegając Ajasy, dodają ochoty. . .
»Zacne pierwszego rzędu rycerstwo! I takie,
Coś jest w drugim lub trzecim! Bo męstwo jednakie
Nie zapala nas wszystkich; stańmy teraz wszyscy!
Znacie sami, jakiego nieszczęścia- śmy bliscy.
Nie uchodźcież przed groźbą Hektora nikczemnie,
Stawcie się, serca sobie dodając wzajemnie.
Tak za łaską Zeusa tęgi odpór damy,
Ścigając nieprzyjaciół aż pod miasta bramy«.
Tym słowem Grek zapalon, niezwruszony stoi.
Jak w zimie, gdy się Zeus w swe groty uzbroi
I nakazawszy wiatrom Północy milczenie,
Skład wilgoci, niebieskie otworzy sklepienie. . .
Tak tam z obu stron gęste kamieni ciskanie,
Grecy na Trojan miecą, na Greków Trojanie.
Wzdłuż muru bój zawzięty, grzmi powietrze wrzaskiem
I głos mężów z chrapliwym głazów miesza trzaskiem.
Jednak z Trojany mimo najgorętszej żądzy
Nie złamałby bram Hektor i mocnych wrzeciądzy,
Gdyby w swym synu Zeus męskiej nie wzmógł cnoty,
Aby jak lew na woły wpadł na greckie roty.
Z dwiema dzidy Sarpedon drze się na mur gwałtem;
Na piersiach gładki, cudnym wyrobiony kształtem,
Z byczych skór, blachą kryty trzyma puklerz tęgi,
Który złoto świetnymi obwodzi okręgi.
Z takim puklerzem idzie wódz Lików narodu.
Jak lew na górach karmion, niecierpliwy głodu,
Długo w krwawej paszczęce nie mając mięsiwa,
I na bronną owczarnię śmiało się porywa,
Choć tam straż czuwającą z każdej widzi strony,
Choć gotowi i męże, i psy do obrony,
Jednak, żwawy, od owiec nie odejdzie wprzódy,
Aż uderzy i albo porwie co z zagrody,
Albo ostrym pociskiem ranny sam polegnie:
Tak do muru Sarpedon zapalony biegnie,
Tym słowem grzeją Glauka, Hippolocha syna:
»Za co czci nas jak bogów likijska kraina?
Za co na ucztach zawsze pierwsze miejsce nasze?
Lepsza część na biesiadach? Większe z winem czasze?
Za co dzierżym przy Ksancie tak obszerne niwy,
Okryte winnicami i pięknymi żniwy?
Oto, żebyśmy stojąc na wojsk naszych czele,
Tam szli pierwsi, gdzie Ares plon najgęstszy ściele.
Niech się dadzą usłyszeć Lików głosy zgodne:
„Wodze nasze, prawdziwie swego miejsca godne,
Tłustym się mięsem, słodkim zasilają winem,
Lecz też wszystkich przechodzą bohaterskim czynem”.
Gdybym wiedział, że jeśli strzec będziem się broni,
Starość nas nie nachyli, śmierć nas nie dogoni,
Ani sam do szlachetnej spieszyłbym kurzawy,
Ani ciebie do pięknej zachęcałbym sławy.
Ale gdy nad człowiekiem wisi wyrok srogi
I tysiączne do śmierci prowadzą nas drogi,
Pójdźmy walczyć i wpośród krwawego pogromu
Lub miejmy z kogo chwałę, lub z nas dajmy komu! «
Tak rzekł; przejął Glauk w serce ten zapał szlachetny.
Idą, za nimi idzie Lików zastęp świetny.
Zląkł się Menestej, widząc spieszących do wieży,
Której bronił na czele ateńskiej młodzieży.
Spojrzał na wszystkie strony upatrując męża,
Co by młódź Aten siłą swego wsparł oręża.
Widzi obu Ajasów słonym zlanych potem
I Teukra, co dopiero rozstał się z namiotem;
Lecz by go nie słyszeli, by najmocniej krzyczał,
Taki od tarcz i przyłbic, i bram łoskot ryczał,
Bo do każdej Trojanie zbiegali się hurmem,
Chcąc koniecznie gwałtownym wywalić je szturmem.
Więc woźnego Toota w tym ostrzega słowie:
»Pójdź! Mów, niech mężni do mnie przyjdą Ajasowie,
A oba, jeśli można, bo likijskie hordy
Niosą do nas broń straszną i okrutne mordy.
Wodze ich, które zawsze walecznie się biły,
Wszystkie przeciw nam teraz obracają siły.
A jeśli i ich srogą pracą Ares kona,
Niech przynajmniej syn wielki przyjdzie Telamona.
Jemu niech sławny łukiem Teucer towarzyszy«.
Skoro woźny takowe zlecenie usłyszy,
Bieży spieszno wzdłuż muru przez dzidy i miecze,
I stanąwszy do mężnych Ajasów tak rzecze:
»W ciężkim niebezpieczeństwie Menestej was błaga:
Niechaj na chwilę wasza wesprze go odwaga!
A oba, jeśli można: bo likijskie hordy
Niosą do nich broń groźną i okrutne mordy.
Wodze ich, które zawsze walecznie się biły,
Wszystkie przeciw nim teraz obracają siły.
Jeśli i tu Aresa praca wytężona,
Przynajmniej pospiesz, wielki synu Telamona!
Tobie niech sławny łukiem Teucer towarzyszy«.
Ajas, którego serce za bojami dyszy,
Do syna Oileja krótkim rzekł wyrazem:
»Zagrzewajcie tu Greki z Likomedem razem,
Aby mężnie wstrzymali trojańskie natarcie,
A ja Menestejowi dam potrzebne wsparcie.
Niedługo tu powrócę od ateńskiej rzeszy«.
To wyrzekłszy do wieży Menesteja śpieszy,
Z nim Teucer, brat wsławiony ze strzelania sztuki:
Pandyjon, giermek Teukra niesie jego łuki.
Poza murem szli, chciwi wzmóc zastępy bratnie,
Już im niebezpieczeństwo groziło ostatnie.
Wodze Lików podobne do gwałtownej chmury
Rzucały się na wieże, darły się na mury;
Tamci się opierają, grzmi wrzaskiem powietrze.
Wraz Ajas Lików męża walecznego zetrze:
Był to Epikl, towarzysz Sarpedona mężny.
Widząc leżący kamień na murze potężny
(Dzisiaj człowiek w lat kwiecie, gdyż tej siły nie ma,
Z trudnością by go dźwignął rękami obiema),
Podniósł i na Epikla spuścił z wysokości.
Czworokończasty szyszak pęknął, trzasły kości,
Pada jak nurek z wieży, a życie z człowieka
Ogromnym skruszonego kamieniem ucieka.
Teucer Glauka ukrócił duszę w bitwach śmiałą,
Bo gdy na mur się miotał, ugodził go strzałą
W miejsce, gdzie jego ramię obnażone zoczył.
Musiał ustąpić z boju, zatem z muru skoczył
I czym prędzej ukryty między swymi stanie,
Żeby kto z Greków jego nie urągał ranie.
Zasmucił się Sarpedon, że Glauk odszedł miły,
Lecz, rozżarty, tym bardziej swe natężył siły.
Pchnął Alkmajona dzidą; gdy ją ciągnął z ciała,
Grek za nią upadł z muru, a zbroja szczęk dała.
Potem wieży koronę, uciosaną z dębu,
Bal w silne chwycił ręce, wyruszył ze wrębu,
Odkrył mur i otworzył dla wielu rot wniście.
Wtedy na walecznego wodza tak ogniście
Teucer i Ajas razem zgubny cios wymierza:
Przy piersiach Teucer strzałą w pas świetny uderza;
Cios ten mu nic nie szkodził, chociaż go nie minął:
Nie chciał Zeus, aby jego syn przy nawach zginął.
Ajas nań z dzidą skoczył, ta puklerz przedarła
I przecież zażartego rycerza odparła.
Uderzony, cokolwiek od bram kroku ruszył,
Cokolwiek, bo je złamać jeszcze sobie tuszył.
Woła na swoich, myśląc o tak wielkiej chwale:
»Cóż to. Liki, w rycerskim stygniecie zapale?
Złamałem mur, lecz tego dokazać nie mogę,
Bym własnym do naw męstwem otworzył wam drogę.
Nuż, waleczni rycerze! Wstępujcie w me ślady
Złączone siły wszystkie zwyciężą zawady«.
Na ten głos nowy zapał śmiałe przejął Liki,
Zbiegły się pod bok swego króla wojowniki.
Z drugiej strony Achaje roty swoje zwarli,
Żeby się przy tym miejscu skutecznie oparli.
Z równą mocą i męstwem walczą strony obie:
Nie mogą do naw drogi Liki zrobić sobie,
Choć mur już przełamany był dla nich otworem,
Ni Greki Lików z muru silnym zmieść odporem.
A jak z tykami w ręku dwa gruntu dziedzice
Przy krańcach roli swojej walczą o granice,
Nie chcąc sobie ustąpić ziemi ani stopy:
Tak ci między murami i między okopy
W ciasnym miejscu bój toczą, a łoskot rozszerza
Broń tłuczona od broni, puklerz od puklerza.
Wielu i tych poległo trupem, których były
Do pierzchliwej ucieczki obrócone tyły
I tych, co mężnie w boju do upadłej trwali;
Nie wstrzymały puklerze ostrej ciosów stali.
Z obu stron mnóstwo ludu w tej rozprawie ginie,
Z wież, z okopów krew Trojan i Achajów płynie.
Stoją Grecy, choć wściekle Troja na nich bije.
Jak skrzętna robotnica, co z kądzieli żyje,
Póty na ścisłej wadze szalę trzyma z wełną,
Aż w obu wagach równość obaczy zupełną,
Aby kochane dzieci czym pożywić miała;
Tak tam z obu stron bitwa w równowadze stała.
Aż wreszcie Hektor chwilę żądaną obaczył,
W której mu Zeus chwałę największą przeznaczył.
On pierwszy na mur leci i na swoich woła:
»Nic się, mężni Trojanie, oprzeć wam nie zdoła!
Złamcie ten mur i nieście ogień na okręty! «
Usłyszeli, więc każdy tym głosem przejęty
Śpieszy, zuchwałe roty hurmem na mur idą
I wstępują na wieże z wymierzoną dzidą.
Ostry i wielki kamień, co przed murem leżał,
Silną chwyciwszy ręką do bram Hektor bieżał;
Dzisiaj, nim kamień taki, choć z największą mocą,
Dwa męże na wóz włożą, dobrze się zapocą.
Jak owczarz z runem w ręku prawie nie rozróżnia,
Czy niesie co, bo w ręku nic go nie opóźnia:
Tak lekko Hektor leci do bram z wielkim głazem.
Z grubych tarcic zrobione, okute żelazem. . .
Staje, jedne w tył nogę, drugą w przód rozszerza,
I wygiąwszy się, kamień ogromny wymierza.
Ten padł w sam środek bramy i zawiasy skruszył
I poprzeczne ciężarem zapory wyruszył:
Wstrząśnione bramy ciężkim zahuczały grzmotem,
A na bok wyskoczyły podwoje z łoskotem.
Czarnej burzy podobny w bramy Hektor leci,
Miedziana zbroja na nim groźnym blaskiem świeci,
Kręci dwoma wielkimi groty rycerz srogi:
Nikt by go tam nie wstrzymał, chyba same bogi.
Ogień mu w oczach pała, gniew bucha mu z czoła,
I by natychmiast na mur szli, na swoich woła.
Na głos jego posłuszni, ci na wieżę skoczą,
Drudzy tłumem przez bramy otwarte się tłoczą.
Wtenczas do naw strwożeni chronią się Danaje,
A na brzegu zgiełk straszny i wrzawa powstaje.

Dodaj komentarz