(w przekładzie Lucjana Siemińskiego)

Pieśń XIX
Odyseusz rozmawia z Penelopą.
Rozpoznanie przez Eurykleję

Został się boski Odys z Ateną w świetlicy,
Ważąc, jaką by śmiercią padli zalotnicy…
Penelopeja z górnych schodziła już progów,
Podobna z Afrodytą złotą, ubóstwioną,
Przy ogniu krzesło dla niej własne postawiono,
Srebrem, kością słoniową misternie obite
Ręką cieśli Ikmalia[1], a skórą nakryte,
Z podnóżkiem przytwierdzonym, aby oprzeć stopę;
Owoż w wspaniałym krześle siadła Penelope.
Wnet i białoramienne zbiegły się tam dziewki
Sprzątać stoły i chleby, puchary, nalewki
Rozrzucone po izbie, resztki gaszej stypy.
Z kagańców żar wytrzęsły na ziem, świeże szczypy
W nie wetknęły, by ciepło było tam i jasno.
Wtem znów mową napadła Odysa napastną Melanto:
»Cóż, przybłędo? Nocy nam spokojnéj
Nie dasz i wciąż się kręcisz; jakbyś nieprzystojny
Zamiar miał — fora z dwora! Wszakże po wieczerzy?
Wynoś się, bo ta głownia plecy twoje zmierzy«.
Mądry Odys w nią wlepił spojrzenie ponure:
»Za co mi znów, niecnoto, załazisz za skórę?
Czy za to, żem niemłody? Czy żem tak obdarty?
Czy że mnie do żebraczki zmusza los uparty?
Przecież to przeznaczenie biednych i tułaczy!
Niegdyś i jam był szczęśliw, i żyłem inaczej
W moim zamku, i często przechodniów wspierałem:
Co za jedni i skąd są, nigdy nie pytałem.
Było u mnie sług wiele, były mnogie włości
I co do zbytku służy i okazałości.
Ale wszystko mi odjął bóg w swej woli świętéj!
Pamiętaj i ty, dziewko, że twoje ponęty,
Którymi tak się chełpisz, mogą spełznąć snadnie.
A nuż gniew twej królowej kiedy na cię spadnie
Albo Odysej wróci? Wszystko stać się może.
Jeśli zginął i w tym tu nie zjawi się dworze,
Za to syn jego żyje i Feb go zaszczyca
Łaską swą! On wie przecież, co tutaj kobiéca
Rozpusta dokazuje, majacząc zdradziecko.
Telemach w domu swoim to pan, nie zaś dziecko«.
Penelopa słuchała, gdy mówił, aż wreszcie
Gniewem wybuchła przeciw zuchwałej niewieście:
»O bezwstydna ty suko! Sprawki mi twe znane,
Wkótce one twą głową będą ukarane.
Wiedziałaś, boś co tylko słyszała ode mnie,
Że się mam z tym podróżnym widzieć potajemnie
I pytać o małżonka opłakiwanego«.
Potem zaś do klucznicy rzekła: »Wnieść dla niego,
Eurynomo, krzesełko zasłane baraniem
Runem, aby w nie siadłszy, swym opowiadaniem
Odpowiadał na różne pytania zadane«.
Rzekła, i wraz klucznica przyniosła rzezane
Piękne krzesło, nakryte kożuchem baranim.
Boski cierpicie! Odys zaraz usiadł na niém,
Zaś królowa podjęła rozhoworu wątek:
»Obcy człeku! Przed wszystkim spytam na początek:
Coś zacz? I w jakiej ziemi twe gniazdo ojczyste?«
Na to odrzekł Odysej: » Królowo! Zaiste
Nie wiem, czy kto jest taki na ziemskim przestworze,
Kto by-ć ganił! Twej sławie nic sprostać nie może,
Jak sławie tego króla, co cześć bogom składa,
Co rozlicznym narodem dzielnych mężów włada
I sprawiedliwość pełni. Jemu ziemia czarna
Rodzi owoc, pszeniczne i jęczmienne ziarna,
Mnoży trzody, a morze ryb daje do syta;
Pod mądrym panem ludu pomyślność zakwita.
Lecz w tym domu o rzeczy rozpytuj mię inne,
A nie o ród mój ani o miejsce rodzinne,
Jeśli nie chcesz boleścią serca mi zakrwawiać,
Gdybym miał obraz nieszczęść już przebytych wznawiać.
W cudzym domu te skargi zresztą, te łzy rzewne
Nie przystoją, i w gorsze popadłbym zapewne,
Bo ty sama lub twoje rzekłyby kobiéty:
— Nie darmo ten człek płacze; on musi być spity«.
Roztropna Penelopa odrzekła mu na to:
»Powiem ci, że woń cnoty, urodę bogatą
Wydarli mi niebianie odtąd, gdy na Troję
Szli Argeje, a z nimi Odys, szczęście moje.
Niechby on był powrócił i żył razem ze mną,
Sławą bym zajaśniała nie taką nikczemną!
Dziś z tęsknoty usycham, a różnych klęsk mnóstwo
Wciąż zsyła na mnie jakieś nieprzyjazne bóstwo.
Ilu bowiem władyków mieszka w tej tu stronie
Na lesistym Zakyncie, Samie, Dulichionie
I tych, którzy w słonecznej Itace rej wodzą —
Wszyscy drą się do ręki mojej i dom głodzą,
Przeto mało się troskam o biednych żebrzących
Lub cudzych, lub keryksów ludowi służących;
Jedno pamięci męża łzy moje poświęcam
I ciągle się natrętnym zalotom wykręcam.
Aż niebo mię natchnęło myślą wybiegliwą,
Żem na krosnach w mej izbie cieniutkie przędziwo
Nałożyła, by utkać ogromną oponę[2],
I tak rzekłam do gachów: — Chcecie mieć za żonę
Mnie, wdowę po Odysie, młodzi oblubieńcy!
To czekajcie ze ślubem ni dłużej, ni więcéj,
Aż się zwinę z zaczętą ma krosnach robotą!
Przędza wniwecz by poszła — a mnie idzie o to
Aby miał piękny całun Laertes mój stary,
Gdy go w czarnej godzinie śmierć weźmie na mary.
Toż szydziłyby ze mnie achajskie kobiety,
Gdyby pan taki wielki leżał nie okryty. —
Tak rzekłam wybiegliwie, i zmiękły ich serca.
Odtąd dniem pracowałam około kobierca,
Porąc[3] nocą przy żagwiach, com we dnie utkała;
Takem ich przez trzy roki wciąż oszukiwała.
Lecz gdy czwarty przyniosły pór odmienne lica,
Wyszła przez suki-dziewki na wierzch tajemnica.
Wpadli gachy, groźnymi jęli lżyć mię słowy,
I zmusili dokończyć. Całun był gotowy!
Dłużej mi niepodobna wesela odkładać —
Cóż począć? Już rodzice zaczęli napadać
Na mnie, abym szła za mąż, i syn mój się krzywi
Widząc, jak go tu niszczą. Lecz to mnie nie dziwi:
Zmężniał i sam dziedzicznym mieniem władać może,
Byleś ty go łaską wspierał, Zeusie, boże!
Lecz powiedz mi, kto jesteś? Skąd ród twój pochodzi?
Przecież nie dąb bajeczny, nie kamień cię rodzi?«
Bystroumny[4] Odysej odrzekł jej to słowo:
»Laertiady Odysa zacna białogłowo!
Toż koniecznie chcesz o mym rodzie się dowiedzieć?
Słuchaj więc, lubo z góry muszę cię uprzedzić,
Że to boli, rozjątrza serca przeszłe blizny
Każdemu, co lat wiele nie widział ojczyzny,
Co, jak ja, przewędrował ziem i grodów tyle!
Lecz gdy pytasz, do twoich życzeń się przychylę.
Kreta, wyspa śród morskiej rzucona otchłani,
Żyzna, pełna uroków — a siedzą tam na niéj
Roje luda, a liczy dziewięćdziesiąt grodów.
Moc tam różnego szczepu i mowy narodów.
Są Achaje[5], Kydony[6], Dory[7] bujnogrzywe,
Pelazgi[8], toż Kreteńcy, tubylcy właściwe.
Na wyspie jest gród Knosos[9], wielki i stołeczny,
Gdzie lat dziewiątek władał Minos, druh serdeczny
Zeusowy, rodziciel ojca mego, którym
Był Deukalion; ja byłem jego synem wtórym,
Pierwszym zaś Idomenej[10]. Ten z Atreja syny
Poszedł gród Ilionu rozwalać w perzyny.
Ja zaś, młodszy, Ajtona nosiłem nazwisko.
Tam poznałem Odysa, i w przyjaźń z nim bliską
Zaszedłem, bo na brzegi Krety wicher srogi
Sudna jego był rzucił, zbite z swojej drogi
Od przylądku Malei… Zatem na kotwicy
U Amnisy on stanął, kędy w okolicy
Pieczara Ejlejtyi — schroniony przed burzą
W tej niedobrej przystani cierpiał jeszcze dużo.
Ledwo przybył, natychmiast do miasta pośpieszył,
Aby z Idomenejem, druhem swym, się cieszył.
Lecz już dziesiąty czy też jedenasty dzień minął,
Jak Idomenej w sudnach pod Troję odpłynął.
Jam więc gościa zaprosił w dom mój, jak przystoi,
I hojniem udarował ze spiżami mojéj.
Krom tego towarzysze na nawach będące
Lud opatrzył dostawą tak w winie, jak w mące,
Jak w wołach, aby w drodze nie zaznali głodu.
Dni dwanaście mieliśmy tego tam narodu;
Bowiem Borej, wiatrobóg[11], ciągle morze wzdymał,
I wiał, że człek na nogach ledwo się utrzymał.
W trzynastym, gdy wiać przestał, odbili Achaje«.
Takie prawdopodobne gadał on jej baje,
Lecz słuchająca żona w łzach topniała wszystka.
Jak na górach Zefirem zwiane zasypiska
Śniegu zwykle roztapia rankiem Eur ciepławy:
Tak roztapiał jej śliczne lica potok łzawy,
Co płynął po małżonku[12], tuż przy niej siedzącym.
Dla Odysa płacz żony był rozdzierającym;
Oczy jego, jak z rogu lub żelaza ryte,
Nieruchome, chowały w sobie łzy ukryte.
Więc gdy ona ten potok żalów swych wylała,
Wszczęła znowu rozmowę i powiedziała:
»Gościu mój! Chcę cię spytać o szczegóły różne:
Czyś naprawdę ugaszczał te druhy podróżne
Wraz z mym mężem u siebie, jak to z ust twych słyszę?
Mówże, jak on wyglądał, i jak towarzysze?
I jakie mąż mój suknie wtedy miał na sobie?«
Odparł wtedy Odysej: »Ciężko mi na dobie
Przypomnieć, jak wyglądał i jakie miał szaty,
Gdyż się to działo niemal przed dwudziestu laty,
Kiedy płynąc pod Ilion był w naszym ostrowie.
Jednak wszystko opowiem, com zatrzymał w głowie:
Boski Odys miał chlajnę czerwienną, wełnianą,
Podbitą, a na złotą pągwicę[13] spinaną
Dwupętliczną. Misterna rzeźba była na niéj:
Pies w przednich łapach trzymał jelonka od łani,
Który drgał w tym uścisku. Cudownej robocie
Dziwowali się wszyscy, że tak wyszła w złocie;
Zwłaszcza psu, jak się w zwierzę dławione wpatrywał,
I jelonkowi, jak się z jego łap wyrywał.
Widziałem też i chiton na nim: ta sukienka,
Jak łuska na cebuli suchej była cienka,
A miękka, a białości jako słońce ćmiącéj.
Wtedy on w oczach niewiast był zachwycający.
Dodam jeszcze, a słowa rozważ sobie moje,
Że nie wiem, czy Odysej z domu wziął te stroje,
Czy też jaki przyjaciel dał mu na okręcie,
Czy kto obcy, chcąc gościa uczcić na przyjęcie,
Bo dużo miał życzliwych ten mąż niezrównany!
Jam mu także darował piękny miecz miedziany,
Płaszcz[14] podwójny z czerwieni, toż chiton mu dałem.
Ze czcią odprowadziwszy do naw, pożegnałem.
Był jeszcze przy nim keryks podeszłego wieku.
I o tym co opowiem także coś człowieku:
Garbaty, smagłej cery, włos miał kędzierzawy,
Zwał się Eurybat[15]; Odys go z druhów wyprawy
Najwięcej cenił, że był podobien mu duchem«.
Skończył. Ona spłynęła nowym łez wybuchem,
Słysząc, jak każdy wiernie był odmalowany.
Wszczęła znowu rozmowę zadając pytanie:
A gdy ból jej się ulżył, łzami wykąpany,
»Gościu! Choć miałam dla cię pierw politowanie,
To odtąd tutaj miłość czeka cię i chwała.
Szaty, któreś opisał, jam sama mu dała,
Poskładane w mym schowku, i złotą zaponą[16]
Ozdobiłam. Lecz nigdy nie ujrzę go pono.
Jak nie ujrzą powrotu pana ot te progi!
W złej godzinie odpłynął Odysej mój drogi
Pod Troję tę przeklętą i znienawidzoną!«
Na to odrzekł jej Odys: »Czcigodna matrono
Laertiady Odysa! Ależ zdrowie szanuj,
Nie psuj pięknej urody, nad smutkiem zapanuj
I nie płacz tak ustawnie! Łez twych ja nie ganię:
Każda małżonka płacze, gdy męża nie stanie,
Towarzysza młodości, z którym miała dziatki.
A choć Odys jak bożek był śliczny i gładki,
To się ukój i słuchaj mojej opowieści.
A są to najprawdziwsze, jakiem zebrał, wieści
O powrocie twojego męża, który ninie
Blisko stąd siedzi w żyznej Tesprotów krainie
I wiezie do ojczyzny bogactwa niezmierne…
Oto jest, co mi gadał Fejdon, król Tesprotów,
Przysięgając przy czaszy obiatnej najwięciéj,
Że łódź czeka, flisacy czekają najęci,
Co go mają odwozić do rodzinnej ziemi.
Mnie zaś wprzódy wyprawił z nawy tesprockiemi,
Które właśnie wysyła na Dulichion pszenny.
Pokazał mi też Fejdon Odysa skarb cenny,
Złożny w domu króla; tych bogactw tam było
Tyle, żeby i dziesięć pokoleń z nich żyło.
Sam zaś Odys, jak mówił, miał się do Dodony
Odprawić, by usłyszał, co dąb poświęcony
Kronionowi o losach jego mu nagada,
W jaki sposób w Itace stanąć mu wypada:
Czy jawnie w swej postaci? Czy w przebraniu, skrycie?
Więc żyje w dobrym zdrowiu, i wnet go ujrzycie
Tutaj; a on rad skończy te długie podróże
I wśród swoich zostanie. Będzie tak, jak wróżę!
Świadkiem bóg mi najwyższy, świadkiem to ognisko
Odysowe, przy którym mam dziś przytulisko,
Że się rzeczy tak spełnią, jak tobie je wieszczę!
Odys wróci, a wróci w ciągu roku jeszcze,
Gdy ten miesiąc się skończy, a zaświeci nowy!«
Roztropna Penelopa odrzekła mu słowy:
»Oby się twe spełniły, gościu, obietnice!
A tak cię udaruję, przyjaźnią zaszczycę,
Że każdy, kto cię napotka, zazdrością zapała.
Lecz już wiem, co się stanie — jak bym przeczuwała:
Ani Odys nie wróci, ni ciebie w te strony
Odeślą, bo ten dom nasz już osierocony:
Nie ma w nim Odyseja! Gdy ten gospodarzył,
I gościa przyjąć umiał, i hojnie obdarzył.
Wy zaś, dziewki! Słać łoże, myć gościowi nogi!
Piękne wnieść tu poduszki, kołdry! Niech sen błogi
Aż do porannej zorzy trzyma go w pościeli!
A jutro dać mu kąpiel, wymaścić w kąpieli,
By odświeżon mógł razem z Telemachem śniadać
W tej tu izbie! Lecz wara na niego napadać!
Kto by śmiał go znieważyć, ciężko pożałuje,
I niech mi się na oczy już nie pokazuje!
A ty gościu, pomyśleć mógłbyś, że rozumem
I sercem nie góruję ponad niewiast tłumem,
Gdybym cię nie mytego i w lichej odzieży
Częstowała. Nasz żywot krótką metę mierzy,
A kto serce ma twarde i w czynach okrutny,
Takiemu życzą wszyscy, by żywot miał smutny,
A jeszcze i po śmierci przekleństwo go ściga.
Lecz kto myśli poczciwie i przed złem się wzdryga,
Tego sławę po świecie roznoszą przechodnie,
Krocie ust powtarzają, że umiał żyć godnie«.
Na to jej bystrogłowy Odys odpowiada:
»Wierzaj mi, o czcigodna żono Laertiada,
Żem już odwyki od kołder i miękkiej pościeli,
Odkąd z śnieżnych gór Krety na morskiej topieli
Przyszło mi w długodziobnym okręcie się wędzić,
Pozwól więc, jak mam zwyczaj, i tę noc przepędzić;
A spędziłem ich wiele na nędznej pościółce,
Tęskniący ku Jutrzence, złotej przyjaciółce!
Mycie nóg, które każesz — także niepotrzebne,
Nie zniósłbym, aby panny myły mię służebne!
Za nic nóg mych dotykać żadnej nie pozwolę.
Jeśli masz jaką starkę[17] stateczną, to wolę,
Co by tak nieszczęśliwą w życiu jak ja była —
Tej bym nie bronił, niechby nogi mi umyła«.
Na to mu Penelopa: »O gościu mój drogi!
Żaden z tylu podróżnych, wchodzących w te progi,
Rozumem ci nie sprostał: wszystko w tobie wyższe
I wszystko takie mądre, co z twoich ust słyszę.
Mam ja tu jedną starkę, przywołam staruchy —
Niańczyła mego męża, niemowlę w pieluchy
Owinęła, jak tylko matka je powiła.
Wątła jest, lecz twe stopy jeszcze by umyła
Przybliż się Euryklejo i usłuż starcowi!
On w latach twego pana. Mój Odys – któż to wié? —
Może tak samo sterał jak ty ręce, nogi?…
Nic bardziej nie starzeje ludzi niż los srogi!«
Rzekła, a cna staruszka, twarz ukrywszy w dłoni,
Ozwie się żałośliwym głosem i łzy roni:
»Oj! Nieszczęsneż to dziecko! Bóg się tak rozsrożył
Przeciw niemu, choć sercem on bogom się korzył.
Nikt z ludzi pobożnością nie wyrównał jemu:
Nikt więcej lędźw nie spalił bogu piorunnemu
W nadziei, że się błogiej starości doczeka,
A i własnego syna wychowa na człeka!
A teraz dnia powrotu zaprzeczył mu zgoła!
Może mu tam w obczyźnie kobiety bez czoła
Urągały, gdy chodził po żebraczym chlebie,
Jak te suki, co gościu urągały z ciebie,
Że już — bojąc się szyderstw — nie chcesz, by ci stopy
Którakolwiek z nich myła. Ja zaś Penelopy,
Pani mej, rozkaz spełnię, służyć ci gotowa
Najczęściej, choćby pani nie rzekła ni słowa:
Taką litością serce ku tobie wezbrało.
Lecz wprzódy chcę się spytać: Przez nasz dom niemało
Przesunęło się biednych, przecież twarzy rysem
Ni głosem nie był żaden, tak jak ty, z Odysem Podobniutki!«
Jej na to rzekł Odysej: »Matko!
Od tych, którzy nas znali, słyszałem nierzadko,
Że wielkie podobieństwo jest pomiędzy nami,
Więc to prawda, i wzrok twój wcale cię nie mami«.
Tak rzekł, a starka miednik[18] wraz przyniosła śliczny
Do nóg mycia, i wlała w niego zdrój kryniczny,
Przymieszawszy coś wrzątku. Odys przy ognisku
Usiadł, lecz się odwrócił w ciemność od połysku,
Bowiem pomyślał sobie, że przy tym nóg myciu
Blizna, jaką ma, łatwo podpadnie odkryciu.
Starka zaś, przystąpiwszy, zaczęła myć pana,
I zaraz ją poznała. Blizna była zadana
Niegdyś białym kłem dzika, jeszcze w owym czasie,
Gdy bywał w odwiedzinach na górskim Parnasie[19]
U Autolyka[20], ojca matki swej rodzonej.
Ten ze zręcznych kradzieży wielce był wsławiony;
A tej sztuki sam Hermes za to go wyuczył,
Że go dymkiem koźlątek i jagniąt wciąż tuczył
Żertwując mu ich lędźwie. Hermes tym ujęty
Osłaniał te szalbierstwa i jego wykręty.
Właśnie się ów Autolyk w Itace znachodził,
Kiedy mu córka zległa i wnuk się narodził.
Eurykleja złożyła na kolanach dziada
Dziecię pod koniec uczty i tak doń powiada:
»Autolyku, ot wnuk twój – daj mu jakie imię.
Wnukaś pragnął, od ciebie niech więc miano przyjmie«.
I Autołyk tak mówił do córy i zięcia:
»Drodzy moi, wynajdę imię dla dziecięcia;
A ponieważ z niewiasty i mężmi skłócony
Sierdząc się na ród ludzki w waszem przybył strony —
Więc zwijmy go Odysem[21]: sierdzistym zwę wnuka.
A kiedyś, gdy wyrośnie, niechże mię poszuka
W parnaskich górach, w mojej ojczystej siedzibie,
A ja mu w upominkach hojnych nie uchybię«.
Więc później, gdy się wybrał po te upominki,
Autolyk gościa witał, Autolyka synki
Dłoń mu bratnią podali, przyjęli uprzejmie;
Niemniej i Amfitea[22] z czułością obejmie
Swego wnuka, całując w oczy, w oba lica.
Autołyk dziarskim synom krzątać się zaléca
I sposobić biesiadę. Ci rozkaz spełniają,
Ciągną pięcioletniego ciołka, zarzynają,
Drą ze skóry, na ćwierci rąbią, te znów sieką
Na drobniejsze kawały, na rożnach je pieką
Ponad żarem i gościom rozdają pieczenie.
Tak dzień cały, aż słońca zagasły promienie,
Cieszyli się u wspólnej rodzinnej biesiady.
Lecz po słońcu, gdy ziemię owinął mrok blady,
Spać poszli i snów słodkich krzepili się darem.
O jutrzence, gdy błysła już na niebie szarym,
Autolyka synowie zebrawszy psów złaje[23]
Na łów ciągną. I Odys do wyprawy staje.
Pną się w góry Parnasu skróś leśnych zarośli —
A gdy do smaganego wiatrem szczytu doszli,
Wyszedł Helios z Okeanowej toni sennej,
I ziemia zajaśniała w owej szacie promiennej.
Wtenczas łowcy w głęboki spuścili się parów,
Psy puszczono do kniei; za tropem ogarów
Autolyka synowie jedną ławą idą,
Lecz Odys ich poprzedzał, długą wstrząsał dzidą
Jakoż srogi odyniec miał tam swoją knieję —
Gąszcz taka, że ją wiater nigdy nie przewieje,
Ani słońce przewierci, ni przemoczą słoty,
Tak gałęzie gęstymi związały się sploty
Ponad suchymi liśćmi tego legowiska.
Snadź chód mężów, psów hałas zwierz posłyszał z bliska,
Bo z gęstych chaszczów naraz porwał się, wyskoczył,
Szczeć najeżył, ślepiami iskrzącymi toczył
I tak wyszedł na łowców. Odys był na przodzie,
Więc pewny, że oszczepem wskróś dzika przebodzie,
Posunął się na niego. Dzik zwinniej się sprawił
I goleń zwyż kolana srodze mu rozkrwawił
Krzywym kłem, który mięsa wydarł z niej kawałek,
Lecz kości nie naruszył; alić Odys śmiałek
Tak odyńca w łopatkę prawą pchnął dzirytem,
Że grot przeszedł na wylot — dzik runął ze zgrzytem
O ziem i dech wyzionął. Syny Autolyka
Obstąpili dokoła rannego od dzika,
Obwiązując mu ranę, a krew, co tryskała,
Zamówiono. Więc do dom czym prędzej wracała
Ta wyprawa łowiecka, gdzie Autolyk stary
Z synami miał oń pieczę i hojnymi dary
Opatrzywszy, odesłał zdrowego młodziana
Do kochanej Itaki. Tam uradowana
Matka i ojciec syna drogiego powrotem
Nuż pytać go o wszystko, by mówił im o tem,
Jak otrzymał tę bliznę. On im opowiadał,
Że mu w kniei odyniec białym kłem ją zadał,
Gdy polował w Parnasie z synmi Autolyka.
Właśnie starka tę bliznę pod dłonią spotyka,
A poznawszy, jak miała nogę jego w ręku,
Tak puściła — ta w miednik upadła i brzęku
Narobiwszy, naczynie z wodą przechybnęła.
Ona trwogą zadrżała, radością spłonęła,
Głos jej zastygł, a łzy się cisną; lecz wzruszenie
Przeszło — i już podbródek głaszcząc mu pieszczenie,
Rzekła »Synu! Tyś Odys!… Jam ciebie, mój panie,
Nie mogła pierwej poznać, aż ot, po tej ranie«.
I w stronę Penelopy wzrok jej promieniący
Znać dawał, że to mąż jej, Odys wracający,
Lecz królowa na migi te nie uważała,
Gdyż Atene gdzie indziej myśl jej skierowała.
Wtem Odys starkę chwycił za gardło, i k’sobie
Przyciągając, rzekł do niej: »Ej, matko, co tobie?
Chcesz mię zagubić? A przecież tyś mię własnym mlekiem
Wykarmiła — i kiedy po świecie dalekim
Nabiedowawszy, wracam do ojczystej ziemi,
Dwudziestoletni tułacz pomiędzy obcemi!
Więc jeśli-ć pozwolili poznać mię bogowie,
To milcz! I niech się o mnie nikt w zamku nie dowie!
Bo inaczej – a groźby dotrzymam ja święcie,
Gdy z łaską bożą gachów nastąpi wyrżnięcie,
Wezmę się do występnych dziewek, łby im skręcę,
I tobie nie daruję, i ciebie poświęcę«.
Na to mu Eurykleja, zacna białogłowa:
»O, jakież to, mój synu, z ust twych wyszły słowa?
Wiesz przecie, jakem silna, niezłomna w sumieniu!
Tajemnicę tę zamknę w sobie jak w kamieniu.
Li dodam, a to, proszę, schowaj w głębi duszy:
Kiedy boska moc twoja gachów tych pokruszy,
Wydam ci, byś ukarał, te wszystkie służebne,
Co dom ten zbezcześciły przez sprawki haniebne«.
Na to odrzekł jej Odys, on w ciemię nie bity:
»Po co masz mi wydawać, matko, te kobiéty?
Ja każdą sam podpatrzę i, co warta, zważę;
Tylko sza! A ufajmy, że bóg złe ukarze.«
Rzekł witeź, a staruszka z izby się wymyka
Po wodę, gdyż się dawna wylała z miednika.
A gdy pan był umyty, namaszczon oliwą,
Poszedł siąść, gdzie płomieniem buchało łuczywo,
By się ogrzać, a bliznę ukryć pod łachmany.
I Odys od królowej był znów zagabany:
»Gościu mój! Chcę się spytać jeszcze o rzecz drobną,
Bo się już na spoczynek udamy podobno,
Lubo tym, którzy cierpią, sen powiek nie skléja.
Mnie z bożego dopustu cierpienie zabija;
W dzień mam niby rozrywkę i utulam płacze,
Gdy mej własnej roboty i sług moich patrzę;
Lecz w nocy, gdy spać pójdą moi domownicy,
Leżę w łóżku, w bezsennej wiję się tęsknicy,
A boleść mi wyciska z serca jęk żałosny.
Podobnie kwilić zwykła na początku wiosny
Zielonawa Aedon, córa Pandarewa,
Ukryta w gęstych splotach liściastego drzewa,
Opłakująca pieśnią na różne odmiany
Ityla — a ten Ityl to syn jej kochany,
I syn króla Zetosa. Matka w zaślepieniu
Zabiła go swą ręką. — W takim rozdwojeniu
I jam jest, i już nie wiem, jak sobie poradzić:
Czy mam zostać przy synu, majątek gramadzić,
Sługi moje i świetność zachować w tym dworze,
Dbać o sławę, małżeńskie czcią otaczać łoże?
Czy z goszczących tu w zamku mam sobie młodzieńca,
Co hojne dary złożył, wziąć za oblubieńca?
Póki syn mój był dzieckiem, w głowie miał zielono,
Z miłości dlań nie chciałam drugiego być żoną
I opuścić to gniazdo; lecz dziś, kiedy wiekiem
Dojrzał i już zupełnym zrobił się człowiekiem,
Sam pragnie, bym się z tego wyniosła mieszkania,
Gdzie gach dobytek jego i mienie roztrwania.
Lecz powiedz mi, co znaczy ten sen, który miałam:
Dwadzieścioro ja gęsi w podwórzu chowałam,
Jadły one pszenicę, wodę piły w stoku;
Widok tych gęsi miłym był mojemu oku.
Wtem z gór orzeł nadleciał, miał dziób, szpony krzywe,
Gęsiom szyje poskręcał — i padły nieżywe,
Pozabijane. Orzeł wionął znów w błękity,
A jam przez sen płakała, zbiegły się kobiéty
Pięknowłose, tam, z miasta, cieszyć rozszlochaną
Po mych gęsiach. Wtem orła z powrotem ujrzano,
Jak się spuścił i usiadł na belce u strzechy,
I głosem ludzkim rzekł mi te słowa pociechy:
— O córo Ikariosa, próżne twe zmartwienie!
To nie sen, to prawdziwe z nieba objawienie:
Tymi gęśmi są gachy, tym orłem ja byłem,
A twym małżonkiem jestem; to ja powróciłem,
Aby wszystkie te gachy wyciąć co do nogi!
Mówił orzeł; mnie zaraz opuścił sen błogi;
Wyjrzę na dwór: są gęsi, żadna nie zabita;
Dziobały swym zwyczajem pszenicę z koryta«.
Na to rzekł jej Odys: »Pewnie nikt inaczéj
Tego ci snu, królowo, już nie wytłumaczy,
Niż sam Odysej, kiedy zapowiedział słowy,
Że wszystkich zalotników w zamku padną głowy«.
Penelopa mu na to rzekła: „Gościu miły!
I sen bywa niekiedy ciemny i zawiły,
I nie zawsze się prawdzą naszych snów majaki;
Bo, jak mówią, do krain sennych wchód dwojaki:
Bramą z kości słoniowej i bramą rogową.
Więc sny z pierwszej idące plotą to i owo,
A ich wróżby kłamliwe zawsze nas zawodzą;
Za to sny, co przez bramę rogową przechodzą,
Iszczą się i nie mylą ludzi, co śnią nimi.
Lecz mój sen nic wspólnego nie ma z ostatnimi,
Acz bardzo bym pragnęła tych tam wróżb ziszczenia!
Jeszcze jedną rzecz ważną mam ci do zwierzenia.
Jutro straszny dzień dla mnie: przyjdzie dom Odysów
Rzucić, gdyż jutro daję pole do popisów.
Przez dwanaście toporów, rzędem w ziemię wbitych,
Odys niegdyś bełt[24] puszczał, i było przeszytych
Uch dwanaście, a strzelał na odstęp daleki.
Owoż mym dziewosłębom zadam trud nielekki:
Ten, który łuk potrafił napiąć dłonią silną
I przez topory strzałę przepędzić niemylną,
Otrzyma rękę moją, a ja to siedlisko,
Gdzie mi pierwszego męża przypomina wszystko,
Opuszczę — lecz tęskniąca sercem, nawet we śnie!«
Na to Odys rzekł do niej: »Rozkaz wydaj wcześnie,
Laertiady Odysa najzacniejsza żono,
By się do tych zapasów w zamku sposobiono.
Bo Odys pierwej wróci, jeżeli już wraca,
Nim ów łuk, chociaż każdy z gachów go obmaca,
Jeden napnie i strzałą przeszyje topory«.
Penelopa mu na to: »Gościu! Jeśliś skory
Siedzieć tu ze mną w izbie, to siedź sobie dłużej,
I rozmawiaj: bezsenność wcale mię nie nuży.
Lecz człeku sen potrzebny, kiedy mu jest dany,
Każda rzecz ma swą porę i swoje odmiany:
Na tej ziemi bogowie tak postanowili.
Ja zatem do mych komnat odchodzę w tej chwili,
Aby spocząć na łożu, wciąż łzami wilżonem,
Odkąd Odys mój poszedł walczyć pod Ilionem
Obrzydłym, co wspomnieniem samym rani srodze.
Idę więc na spoczynek, ty zaś na podłodze
Ściel tu sobie, lub łóżko wniosą ci gotowe«.
Rzekła odchodząc w górne komnaty zamkowe,
Nie sama, lecz swych panien gronem otoczona.
A gdy się tam ujrzała pośród niewiast grona,
Znowu w płacz po Odysie, i tak wciąż płakała,
Aż Atena ją słodkim snem ukołysała.

Przypisy:

1 ↑ Ikmalios — imię cieśli utworzone od nazwy drewna używanego do robót stolarskich;
2 ↑ oponę — opończę; tkaninę, którą tkała Penelopa dla swego teścia, był to całun pogrzebowy;
3 ↑ porąc — prując;
4 ↑ bystroumny — epitet określający Odysa, bystry, przemyślny, mądry;
5 ↑ Achaje — Grecy;
6 ↑ Kydony — Kydończycy, przedgrecka ludność Krety;
7 ↑ Dory — Dorowie, najliczniejszy szczep na Krecie;
8 ↑ Pelazgi — Pelazgowie z wysp greckich na Morzu Egejskim;
9 ↑ Knosos — Knossos, wspaniałe miasto na Krecie, z pięknym pałacem zbudowanym przez Dedala dla Minotaura; władcą Knossos i Krety był król Minos;
10 ↑ Idomenej — por. przypis 266 ( przypis 10 z Pieśni XIV);
11 ↑ wiatrobóg — bóg wiatru;
12 ↑ po małżonku — z powodu męża;
13 ↑ pągwica — agrafa;
14 ↑ płaszcz — tu; chlajna pod nią chiton;
15 ↑ Eurybat — herold z Itaki, brał udział w wojnie trojańskiej;
16 ↑ zapona — szpilka, zapinka, agrafka;
17 ↑ starką — staruszką (dziś: regionalizm — znaczy tyle co „babcia”);
18 ↑ miednik — miednica;
19 ↑ Parnas — wysokie góry w Fokidzie (pow. 2500 m n.p.m.);
20 ↑ Autolyk — dziadek Odysa;
21 ↑ Odysem — etymologia imienia: zagniewany, nadąsany;
22 ↑ Amfitea — babka Odysa, żona Autolyka;
23 ↑ psów złaje — sfora psów gończych;
24 ↑ bełt — nasada strzały, w której tkwią trzy odpowiednio wykrojone pióra; strzała, pocisk do dużych łuków i kusz;

Dodaj komentarz