(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)
Pieśń VIII
Przerwana bitwa
Już w szkarłatne Jutrzenka przybrana odzienie
Siała złote po całym okręgu promienie,
Gdy ojciec nieśmiertelnych, co piorunem włada.
Na wierzchołku Olimpu radę bogów składa.
Wszyscy milczą, on myśli obwieszcza w tej mowie:
»Słuchajcie mię boginie, słuchajcie bogowie,
I poznajcie niezmienne wyroki mej woli!
Niech przeciw nim wystąpić sobie nie pozwoli
Nikt z bogów ani bogiń! Chylcie się do zgody,
Bym spełnił me zamysły bez żadnej przeszkody!
A ktokolwiek z niebiańskiej wysunie się rzeszy
I Trojanom lub Grekom na wsparcie pośpieszy,
Ranny wróci do nieba: lub go sam pochwycę
I aż w okropną wtrącę Tartaru ciemnicę,
W te dalekie, pod ziemią wydrążone jamy,
Które wzmacnia próg z miedzi, a z żelaza bramy
Tak głęboko pod Hadem, jak nad ziemią nieba:
Pozna, żem najmocniejszy, że mię słuchać trzeba.
Na dowód, jak przeciw mnie słabiście i niscy.
Uwiążcie łańcuch złoty, ciągnijcie go wszyscy;
Lecz pracując z największym siły natężeniem,
Ściągnąć nie potraficie złączonym ramieniem
Zeusa rządzącego światem samowładnie.
A ja go wziąwszy w ręce wszystko zrobię snadnie,
Pociągnę ziemię, morza i wszelkie istoty;
Gdy do wierzchu Olimpu łańcuch przypnę złoty.
U góry wisieć będzie ten rzeczy zbiór mnogi:
Takem wyższy nad ludzi, tak wyższy nad bogi… «
Zeus zaprzągł z miedzianymi rumaki kopyty,
Włos im na pysznych karkach pływa złotolity;
Równie złotą na boskie ciało szatę wkłada,
Złoty bicz w rękę bierze i na wozie siada.
Ruszył lejc, zaraz bystre suwają rumaki
Między ziemią i nieba gwiaździstego szlaki;
Na wierzchołek wyniosłej Idy prosto zmierza,
Oblanej krynicami, płodnej matki zwierza.
Na poświęconym sobie wnet staje Gargarze,
Gdzie się kadzidłem jego kurzyły ołtarze.
Tam ojciec nieśmiertelnych zatrzymuje konie
I wyprzągłszy je w mglistej ukrywa zasłonie.
Sam, chwałą otoczony, usiada wysoko,
Skąd i Troję, i flotę widzi jego oko.
W namiotach swych posiłek wziąwszy greccy męże,
Zaraz kładli na siebie z pośpiechem oręże.
Trojanie w murach miasta przywdziewają zbroje,
A lubo mniejsi w liczbie, gotowi na boje:
Każdy śmiały, potrzebą twardą przynaglony,
Stawić piersi szlachetne za dzieci i żony.
Pełne miasto od miedzi błyszczącej się broni,
Otwarte wszystkie bramy: i mężów, i koni
Cisną się hurmem w pole niezliczone tłoki,
A zgiełk i pomieszanie przebija obłoki.
Gdy się na polu walki oba wojska znidą,
Wnet się z puklerzem puklerz, dzida miesza z dzidą.
Siła walczy na siłę, tarcza trze się z tarczą,
Zgiełk się szerzy, pociski na powietrzu warczą,
Krzyczą zwycięzcy, smutnie jęczą zwyciężeni,
Ziemia płynie, od krwawych rozmiękła strumieni.
Póki się dzień przy świetle jutrzenki rozwijał,
Wzajemnie się srogimi razy lud zabijał;
Lecz gdy słońce ubiegło połowę swej drogi,
Ten pod którego władzą i ludzie, i bogi,
Wziął złote w ręce szale, włożył dwa wyroki,
W których był oznaczony śmierci sen głęboki;
Ich ciężar przyszłość obu ludów zapowiada.
Waży je, wraz nieszczęście na Greki wypada,
Bo ich do ziemi na dół zniżają się losy,
A trojańskie się w górę wznoszą pod niebiosy.
Sam zaczął grzmieć na Idzie. Skoro gromy padły,
Zmieszały się Achaje, zadrżały i zbladły.
Nie śmiał stać Idomenej ni Atryd, ni drudzy,
Ni dwa Ajasy, godni Aresowi słudzy.
Sam Nestor czuwający w polu i obozie,
Został, choć mimo chęci: koń przy jego wozie
Ranny w głowę, gdzie z czoła zaczyna się grzywa,
A tam raz odebrany najszkodliwszy bywa;
Od Parysa rzucony grot mu w mózgu siedzi,
Wspina się koń na nogi i pląta się w miedzi.
Gdy wstawszy, lejce starzec swym mieczem przecina.
Niosą Pryjamowego bystre konie syna:
Hektor leci, którego niezwalczona cnota.
Już by był koniec, starcze, twojego żywota,
Gdyby cię nie wsparł Tydejd smutnym tknięty losem;
Więc zawołał straszliwym na Itaka głosem:
»Zacny synu Laerta, mądry Odyssesie,
Co czynisz? Dokąd ciebie niegodny strach niesie?
Strzeż się, by cię kto z tyłu nie dostał orężem;
Zostań, zasłońmy starca przed zajadłym mężem! «
Tak wołał. Odyseusz tym głosem nie tknięty,
Choć zahartowan w bojach, bieżał na okręty;
Sam się więc Tydejd rzuca na dzidy, na miecze,
Starca wóz swym zasłania wozem i tak rzecze:
»Przemagają się młodzi, bo są w wieku kwiecie,
Ciebie siła opuszcza i lat ciężar gniecie:
Sługa słaby, mdłe konie. Więc w tak ciężką porę,
Siadaj, szanowny mężu, na mój wóz cię biorę.
Doświadczysz koni Trosa, jak zręcznie koleją
I cofać się na polu, i natrzeć umieją,
Wzięte Ajnejaszowi przez krwawe spotkanie.
O twoich koniach słudzy mieć będą staranie,
Te zwróćmy na Trojany, wnet Hektor obaczy,
Ile ten oszczep w ręku Diomeda znaczy«.
Tej przyjacielskiej radzie starzec był przychylny.
Eurymedon cnotliwy, a z nim Stenel silny
Zaraz Nestora konie na stronę odwiedli,
Dwaj zaś bohaterowie na jeden wóz wsiedli;
Nestor wziął lejc do ręki. Krótka była pora,
Gdy się do walecznego zbliżyli Hektora,
Który na świetnym wozie biegł na nich wzajemnie.
Pierwszy Tydejd grot rzucił, ale nadaremnie:
Chybił Hektora, tylko ostrzem swojej broni
Enijopa utrafił, stróża jego koni.
Padł z wozu, konie nagłym cofnęły się zwrotem,
A on z lubym na zawsze rozstał się żywotem.
Nie mógł Hektor nie uczuć nad tą stratą bolu,
Ale choć z umartwieniem, zostawił go w polu.
Sam patrzy, czy gdzie jeździec nie nada się śmiały;
Niedługo rządcy jego bieguny czekały:
Widzi Archeptolema, mężnego rycerza,
Wraz go sadza na wozie i lejc mu powierza.
Byłyby srodze zbite dardańskie narody
I do miasta wpędzone jak do stajni trzody,
Gdyby tego nie postrzegł władca wiekuisty;
Zatem strasznie grzmieć zaczął i piorun ognisty
Tuż przed bystrymi końmi Diomeda cisnął;
Z zajętej na powietrzu siarki płomień błysnął.
Tym przestraszone konie pod dyszlem upadły,
Świetny lejc z rąk upuszcza sam Nestor wybladły
»Tydejdzie – mówi z drżeniem – rzućmy dzisiaj boje,
Czym prędzej do ucieczki zwróć rumaki twoje.
Nie widzisz, że nam Zeus odmawia zwycięstwa?
Dziś dał chwałę dla tego bohatera męstwa,
Drugi raz, kiedy zechce, i nas nią ozdobi.
Lecz przeciw Zeusowi nic człowiek nie zrobi,
Choćby największej siły: bo on wszystkim włada«.
A na to Nestorowi Tydejd odpowiada:
»Z twoich ust wychodzącą prawdę uznać muszę.
Ale boleść okrutna przejmuje mi duszę;
Wśród Trojan Hektor powie: „Gdym go w polu gonił,
Przed mym orężem Tydejd aż w nawach się schronił.”
Tak on się chlubiąc przyzna mi duszę nikczemną.
Ach! Niech się raczej ziemia rozstąpi pode mną«.
»Cóż ja to od mężnego słyszę Diomeda?
Niech cię Hektor upodla, nikt mu wiary nie da.
Darmo powie, żeś gnuśny, żeś prędko strwożony,
Zawstydzą go Trojanie i trojańskie żony:
Tyle ich trupem legło z twojego oręża,
Niejedna tam młodego opłakuje męża«.
Wraz konie pędzi między pierzchające szyki.
A natenczas Trojanie z strasznymi okrzyki
Puszczają na nich groty, gdy zwrócili czoła;
A Aresowy Hektor wielkim głosem woła:
»Tydejdo, ciebie Grecy szanują biesiadą,
Kruż pełny nalewają i lepszą część kładą.
Teraześ wzgardy godzien, o podła niewiasto!
Leć na twą zgubę, dziewko! Nie ty pewnie miasto
I wieże nasze zwalisz, nie ty weźmiesz żony:
Prędzej legniesz na piasku tą ręką zwalczony«.
Rzekł, a w Tydejdzie serce na dwoje się chwiało:
Już chciał konie skierować i spotkać się śmiało,
Trzykroć chciał iść za głosem rycerskiej ochoty,
Trzykroć Zeus hucznymi odezwał się grzmoty,
Dając znak niepewnego Trojanom zwycięstwa.
Hektor woła na swoich, zachęca do męstwa:
»Trojanie i Likowie! Postawcie się śmiele
Okazać zwykłe męstwo, wierni przyjaciele!
Widzę, co nam przychylny Zeus zapowiada:
Nas pewna czeka chwała, a Greki zagłada.
Głupi! W tych murach słabych, w tej ufają tamie:
Nie zdoła nas odeprzeć, wnet Hektor ją złamie,
Konie me szybkim pędem przeskoczą te rowy.
Gdy do naw przyjdę, ogień niech będzie gotowy,
Flotę grecką na pastwę oddam mu i razem
Przelękłe Greki w dymie wytępię żelazem«.
Tak rzekł i tymi słowy zachęca swe konie:
»Lampie szlachetny, Ksancie, Podargu, Ajtonie,
Nuż dziś godnie waszemu wysłużcie się panu!
Wszak Andromacha moja, królewskiego stanu,
Sama wam niesie obrok, dostarcza napoju,
I ilekroć do domu powrócicie z boju,
Pierwej zawsze pamięta o wasze wygody,
Niźli o mnie, choć jestem jej małżonek młody.
Natężcież teraz siły, żebyśmy dostali
Lub Nestora puklerza (świat go cały chwali,
Bo sam złoty i jego rękojeść jest złota),
Lub kirysa Tydejda, na którym robota
Hefajsta wszystkie swoje wyraziła cuda.
Jeśli nam te dwa łupy dziś zdobyć się uda,
Tej nocy wsiadłszy Grecy na szybkie okręty,
Nazad wracając, morskie poorzą zamęty… «
Tymi on słowy serca swym koniom dodaje.
Natychmiast aż do rowu odparci Danaje.
Hektor na czele swoich śmiałym stąpał krokiem,
Naokoło rzucając zapalonym okiem.
A jako gdy pies żwawy lwa ściga lub dzika,
Wszystkie zważa obroty swego przeciwnika,
Skąd łatwiej pochwycony być może zwierz srogi,
Czyli go za bok urwać, czyli też za nogi:
Tak Hektor ściga Greki, trupem ziemię kryje
I z pierzchających szyków ostatniego bije.
Kiedy już za okopy przeszli i za rowy,
I pod orężem Trojan wielu dało głowy,
Stają, zachęcają się, ręce w górę wznoszą
I bogów nieśmiertelnych o ratunek proszą.
Hektor konie przy rowie pędzi zapalony,
Błyska Aresa wzrokiem i strasznej Gorgony.
Postrzegła Hera oręż Hektora zwycięski,
Więc mówi rozbolała nad greckimi klęski:
»Nie damyż wsparcia Grekom, gdy ten naród luby
Już prawie do ostatniej przybliża się zguby?
Ile mąż jeden dzielnych obalił rycerzy!
Hektor zajadły wszędzie strach i pogrom szerzy,
Gdziekolwiek się obróci, mnóstwo Greków pada«,
»Już by on dawno zginął – Pallas odpowiada –
Orężem greckim w oczach Ilijonu pchnięty:
Lecz twardy na me chęci, na prośby niezgięty
I niesłusznie swoimi szafujący względy,
Ojciec wstrzymuje serca mojego zapędy.
Niepomny, że przeze mnie jego syn ocalał,
Gdy go nieznośną pracą Eurystej przywalał.
Tetydzie Kronid sprzyja, Tetys ukochana,
Że go wzięła za brodę, ściskała kolana,
Aby uczcił Achilla, który miasta wali;
Przyjdzie czas, że i moich trosków się użali
I powie, że ma lubą swą córę w Palladzie.
Twoja ręka niech jarzmo na rumaki kładzie,
A ja tymczasem w złotym Zeusa pokoju
Orężem ramię moje okryję do boju.
Obaczym, jeśli dumny Hektor się ucieszy,
Kiedy nas ujrzy nagle wśród walczącej rzeszy.
Złamane przy okrętach trojańskie zastępy
Tłustym ścierwem paść będą głodne psy i sępy«.
Rzekła; Hera się jednej chwili nie ociąga,
Złoty szor kładzie, w jarzmo rumaki zaprząga,
Do Zeusa zaś domu odchodzi Pallada.
Tam fałdzista zasłona przy jej nogach spada,
Dzieło arcyozdobne jej przemyślnej ręki.
Sama, idąc na wojnę płodna w płacz i jęki,
Ojcowski wdziewa kirys, a ręką niezłomną
Bierze tę dzidę ciężką, długą i ogromną,
Którą, gdy gniew jej serce lub zemsta zapala,
Najmężniejszych rycerzy zastępy obala.
Hera biczem ostrzegła bystre konie swoje;
Same się skrzypiąc niebios otwarły podwoje,
Których tam Hory strzegą czuwającym okiem;
Te Olimp i zasłonią, i zamkną obłokiem.
Tędy boginie bystre poganiają konie.
Kronid je obaczywszy strasznym gniewem płonie,
Woła Irydy w złote ustrojonej pióra:
»Bież! Mów, niech mi się wróci i żona, i córa!
Niechaj mi się przed oczy nie stawią niebacznie,
Nie najlepsza się bitwa między nami zacznie,
Bo co mówię to zrobię, a wyrok mój taki:
Najpierwej im przy wozie skaleczę rumaki,
Same z wozów postrącam, a wozy połamię,
Na ciele zaś bolesne wypiętnuję znamię:
Dziesięć lat ran nie zgładzi, które piorun zada.
Co to jest walka z ojcem, obaczy Pallada.
Zaś Hery zapalczywość nie tak mi jest dziwna,
Bo ona zawsze moim zamysłom przeciwna«.
Irys wyciągająca wiatr lekkim obrotem
Pospiesza z Idy bystrym do Olimpu lotem,
Przy bramie je spotyka, zatrzymać się prosi
I wiernie rozkaz dany Zeusa donosi:
»Dokądże to spieszycie? Co was tak zapala?
Achajom Zeus wsparcia dawać nie pozwala.
Jeśli spełni, co wyrzekł, los wasz będzie taki:
Najpierwej wam przy wozie skaleczy rumaki,
Same postrąca z wozów, a wozy połamie,
Na ciele zaś bolesne wypiętnuje znamię:
Dziesięć lat ran nie zgładzi, które piorun zada.
Co to jest walka z ojcem, obaczy Pallada«.
To powiedziawszy, poszła Irys nieleniwa.
Do Pallady zaś smutna Hera się odzywa:
»Pallado, serce moje na to nie zezwoli,
Aby walczyć z Zeusem dla śmiertelnych doli.
Niech giną albo żyją, jak wyrok rozrządzi,
Niechaj podług mądrości swojej Kronid sądzi,
Trojan lub Greków szczęście przedłuża czy skraca«.
To mówi i natychmiast nazad konie zwraca.
Hory je tam wyprzęgły, zdjęły szor wspaniały
I w żłobach ambrozyjską paszę im podały,
A piękny wóz o ścianę błyszczącą oparły.
Zasępiły się smutkiem, złością się rozżarły,
Siadły jednak boginie w inszych bogów gronie.
I Kronid pędzi z Idy do Olimpu konie:
Lecą bystre rumaki do bogów mieszkania.
Posejdon je wyprząga, wóz pyszny zasłania
Świecącym się pokryciem, w miejscu postawiony.
Wstępuje ojciec bogów na swój tron wzniesiony:
Olimp się trząsł po każdym chmurowładcy kroku.
Gniewna Hera z Palladą siedziały na boku,
Złość zapala ich serca, upór wargi ścina;
Postrzegł ich myśli Kronid i pierwszy zaczyna:
»Skąd, Hero i Pallado, umysł wasz stroskany?
W krótkiej potyczce od was zniesione Trojany,
Którymeście nienawiść wieczną poprzysięgły?
Wiedzcie, choćby się na mnie wszystkie bogi sprzęgły,
Wszystkie legną pod mojej prawicy zamachem.
Lecz przejęte zbawiennym wprzód byłyście strachem,
Niżeli was ujrzały w polu krwawe boje;
Bo powiadam, a znacie, czym są słowa moje:
Gdybyście waszej chciały dokonać niecnoty,
Uderzone ode mnie piorunnymi groty
Już byście nie wróciły do bogów siedliska! «
Na te słowa z Palladą Hera wargi ściska;
W obu piersiach na Troi zgubę złość zaciekła.
Siedziały blisko siebie, Pallas nic nie rzekła,
Chociaż ją w głębi serca straszliwy gniew zjada,
Hera wstrzymać nie może, tak więc odpowiada:
»I dlaczego nas martwisz surowym wyrazem?
Dlaczego się z tak srogim rozwodzisz przekazem?
Któż nie wie, że się twojej nic nie oprze sile?
Żałujem tylko Greków, których legło tyle
I nad którymi jeszcze smutna wisi dola.
Wstrzymamy się od wojny, gdy to twoja wola… «
»Skoro światu Jutrzenka złotym błyśnie włosem,
Obaczysz, Hero – groźnym rzekł Kronida głosem –
Jak Hektor będzie Greki bił ręką zwycięską,
Aż powszechną narodu poruszony klęską
Wielki stanie Achilles na pobojowisku,
Niosąc wsparcie Achajom w ostatnim uścisku. . .
Ty, choćbyś krańce ziemi i morza obiegła,
Gdzie Kronosa z Japetem jaskinia odległa
Kryje, którzy Tartarem czarnym otoczeni
Nie znają wiatrów tchnienia ni światła promieni –
Choćbyś tam nawet poszła, twe gniewy mam za nic,
Bo wiem, że zuchwałości żadnych nie znasz granic«.
Na to i słowa Hera zmartwiona nie rzekła.
Tymczasem ziemię czarnym kirem noc powlekła,
A słońce świetną głowę skryło w oceanie.
Z żalem gasnące światło widzieli Trojanie;
Przeciwnie Grekom, tyle cierpiącym od rana,
Przyjemna noc i trzykroć była pożądana.
Ściągnąwszy lud na przestrzeń od trupów daleką,
Hektor miał Trojan radę nad Skamandru rzeką;
Zsiedli z wozów, słuchali słów z ust Pryjamida.
Jedenastołokciowa w ręku jego dzida,
Błyszczy się ostrze złotym objęte pierścieniem;
Wódz tak mówi otoczon licznym zgromadzeniem:
»Słuchajcie mię, Trojanie i Dardany mężne,
I wiernych sprzymierzeńców zastępy potężne!
Mniemałem, że zniszczywszy achajskie narody,
Wrócę dzisiaj zwycięzcą w Ilijonu grody:
Ale noc nieprzyjazne rozpostarła cienie,
Jej winni Grecy swoje i naw ocalenie.
Czarnej ustąpmy nocy, gotujmy wieczerze,
I koń wyprzężon z wozu niech posiłek bierze.
Sprowadźcie z miasta wszystko, co do uczty trzeba:
Woły, owce i wino, i dostatkiem chleba.
Drzewa także przywieźcie, aby niźli ranna
Wnidzie Jutrzenka, światłość biła nieustanna
I błyszczące płomienie, aż do nieba wzniosła;
Bo może Grecy, szybkie zgotowawszy wiosła,
Uciekać zechcą skrycie przez morskie odmęty:
Niech przynajmniej nie wsiędą spokojnie w okręty,
Niech strzała ich dosięgnie albo grot miedziany
I aż w domach głębokie opatrują rany!
Niech klęska ich narodom za naukę stoi,
Aby nigdy nieść wojny nie śmiały do Troi!
Woźni zaś w mieście wielkim to powiedzą głosem,
By młodzież i poważne starce z siwym włosem
Wstąpiły na stawiane boską ręką wieże;
Płeć niechaj ognie pali i niech każdy strzeże,
Ażeby się zdradziecko Achaje nie skradły
I w miasto pozbawione obrońców nie wpadły.
Tak uczyńcie, jak mówię, Trojanie waleczni!
Obmyśliłem, żebyśmy dziś byli bezpieczni. . .
Dziś przez całą noc pilnie odprawujmy straże!
Rano, skoro się pierwsza Jutrzenka pokaże,
Poniesiem bój okrutny aż pod same nawy.
Obaczę, czy Diomed, ów rycerz tak żwawy,
Do murów mię odpędzi, czy sam legnie trupem
I ozdobi prawicę moją świetnym łupem. . .
Obym się tak nie starzał i tak nie umierał
I taką cześć jak Pallas i jak Feb odbierał,
Jak pewny jestem w dzień ten Achajów zagłady! «
Rzekł, a na to niezmierny powstał okrzyk rady.
Czynią rozkaz rycerze: wraz każdy wyprząże
I do wozu spocone konie lejcem wiąże.
Z miasta zaś sprowadzają, co do uczty trzeba:
Woły, owce i wino i dostatkiem chleba.
Zwożą drzewo, palą się mnogie w polu stosy,
A wiatry wznoszą gęste dymy pod niebiosy.
Przez noc dumną Trojanie pasąc się nadzieją,
Siedzą zbrojni w swych szykach, ognie zaś goreją.
Jako gwiazd grono pięknie przy księżycu błyszczy,
Gdy wiatr tak przyjemnego widoku nie niszczy,
Góry widać i wzgórki, i zielone gaje,
Całe się niebo w swojej świetności wydaje,
A pasterz w miłym sercu raduje się szczerze:
Tak też, gdzie Ilijonu czerniły się wieże,
Między achajską flotą i Skamandrem czystym
Całe się świeci pole płomieniem rzęsistym.
Tysiąc ogniów się pali, a przy każdym siedzi
Pięćdziesiąt bohaterów błyszczących od miedzi.
Jęczmień i owies chrupiąc wyglądają konie,
Aż się Jutrzenka wzniesie na różanym tronie.