(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)
Pieśń XIII
Bitwa przy okrętach
Do naw greckich zbliżywszy Hektora z Trojany,
Zostawił ich tam Kronid na znój, śmierć i rany;
Tymczasem konnych Traków przeglądał siedliska
I Mizów, co orężem zręcznie robią z bliska,
I naród Hippomolgów, którzy mleko piją,
Najsprawiedliwsi z ludzi, i najdłużej żyją.
Na Ilijon nie patrzał, pewny, że nikt z bogów
Nie będzie śmiał z niebieskich wysunąć się progów,
Aby na pomoc Grekom pospieszył lub Troi.
Lecz niepróżno na straży Posejdaon stoi.
Wstąpiwszy na wierzch Samu drzewami zarosły,
Które dumny grzbiet jego wyżej jeszcze wzniosły,
Skąd widać Idę, Troję i achajskie łodzie,
Patrzał na mężów prace w Aresa zawodzie.
Przewaga Trojan, Greków bolała go strata,
Przeto się bardzo gniewał na swojego brata.
Zszedł z przepaścistej góry, a lasy i skały
Pod władcy Posejdona stopą się wstrząsały. . .
Jadąc zaledwie wody szybkim dotknie biegiem:
Przybył, gdzie stały greckie okręty nad brzegiem. . .
Podobni do pożaru albo nawałnicy,
Za Hektorem trojańscy idą wojownicy;
Ściśnione hufce okrzyk wydają straszliwy
Pewne, że wezmą nawy i wyrzną Achiwy.
Lecz bóg, który grożące wały na świat leje,
Ożywia w Grekach męstwo, zapał i nadzieje;
Udaje głos Kalchasa, jego postać bierze
I Ajasy zapala, dwa pierwsze rycerze:
»Wy zachowajcie Greków do ostatniej klęski,
Ale nie przez ucieczkę, lecz przez umysł męski.
Gdzie indziej ja trojańskiej nie lękam się siły:
Choć się ich wojska tłumem przez mur przewaliły,
Silny odpór im dadzą Achaje waleczne;
Tu nam niebezpieczeństwo grozi ostateczne.
Hektor, co się Zeusa synem być powiada,
Z największą zajadłością tu na Greki wpada.
Lecz jeśli was tą myślą który bóg zapali,
Byście i sami bili, i drugich zagrzali,
Próżno się Hektor wściekły okręty wziąć kusi:
Choćby z nim sam był Zeus, odpartym być musi«.
Rzekł i dotknął ich berłem. Nadzwyczajną wodze
Moc w ręku, zapał w piersiach, lekkość czują w nodze.
Zaraz im zniknął z oczu. Jak bystrymi pióry
Upada na dół jastrząb ze skalistej góry,
Gdy lecącego ptaka pod sobą postrzega:
Tak prędko Posejdon tych wodzów odbiega.
Pierwszy to poczuł Ajas, syn Oilejowy,
I do Telamonida tymi rzecze słowy:
»Pewnie bóg jaki, pewnie który z nieśmiertelnych
W kształcie wieszczka zagrzewa nas do czynów dzielnych,
Choć przybrał twarz Kalchasa, wyroków tłumacza,
Krok jego, gdy odchodził, coś więcej oznacza.
Na próżno się chciał ukryć; boga w nim poznałem,
Piersi moje niezwykłym przejęte zapałem,
Cały gorę za bojem, nie znam w sercu trwogi,
Drżą mi przez niecierpliwość i ręce, i nogi«.
Na to syn Telamona: »Taż sama odwaga,
Tenże zapał, co w twoim, w mym sercu się wzmaga.
Czuję, jak ręka chciwa broni, noga skora:
Sam jeden bym uderzył śmiało na Hektora«.
Tak z nich każdy nad własnym uczuciem się dziwił,
Obadwa pełni boga, który ich ożywił.
Posejdon spieszył znowu tylne zagrzać szyki:
Znużone spoczywały chwilę wojowniki,
Członki zdrętwiałe, już im siły nie wystarcza.
Lecz jeszcze jaki smutek umysły obarcza!
Widzą, że już Trojanie przez mur się przedarli,
I nadziei nie mają, aby ich odparli;
Łzy leją rozpaczając o nawy, o życie,
Ale wnet ich ożywia Kalchasa przybycie. . .
Taki głos, pełen ognia, z ust jego posłyszą:
»O hańbo! Grecka młodzi! Gdzież jest wasza śmiałość?
Na was ja pokładałem floty naszej całość;
Lecz dzień ten smutny, jeśli opuści nas męstwo,
Oświeci zgubę naszą, a Trojan zwycięstwo.
O nieba! Mógłżem kiedy przypuścić do myśli,
Aby Grecy na taką ostateczność przyśli!
Zuchwały nieprzyjaciel bój pod nawy niesie!
Niegdyś do łań podobni rozpierzchłych po lesie,
Co niezdolne się oprzeć, lada czym się straszą,
Przeznaczone być wilków i lampartów paszą –
Nigdy Grekom Dardanie nie dostali kroku,
Nawet nie mogli wstrzymać naszego widoku.
Dziś aż pod samą flotę śmiałe hufce wiodą!
Zginiemże błędem króla i wojska niezgodą? . . .
Wy więc strząście tę gnuśność, która grozi zgubą,
Wy, coście chwałą kraju, a rycerstwa chlubą!
Niech serce bojaźliwe od boju unika,
Nie pójdę ja zagrzewać próżno nikczemnika:
Lecz wasza mię bezczynność obraża i dziwi.
Nie widzicież, co przez nią ucierpią Achiwi? … «
Tak im dodał Posejdon do boju ochoty:
Garną się do Ajasów nieprzełomne roty.
Widząc, z jakim przy wodzach stawią się pośpiechem,
Ares by na nich, Pallas patrzała z uśmiechem.
Gęsty rząd, przy szyszaku szyszak, mąż przy mężu,
Puklerz jest przy puklerzu, oręż przy orężu.
Na hełmach pływające mieszają się kity,
W śmiałych ręku ogromne błyszczą się dziryty.
Wre zemsta wszystkim w sercach, gniew im z oczu strzela.
Pragną obmyć swą hańbę w krwi nieprzyjaciela.
Wraz się walecznych Trojan zastęp do nich zbliży,
Hektor wpada na czele na ten mur paiży.
Lecz jako oderwana siłą wód opoka,
Po ostrych skacząc progach, upada z wysoka,
Leci, trzęsą się lasy – ale na dolinie
Pęd się jej zatrzymuje i ruch całkiem ginie;
Z takim zapędem Hektor na Greki uderzył.
Wszędzie rzeź, pomieszanie, wszędzie postrach szerzył.
Mniemał, że się pod same dostanie namioty,
Aż nagle stanął, wpadłszy na ściśnione roty:
Zasłonili się Grecy gęstym włóczni rzędem,
Przełamać ich daremnym kusił się zapędem.
Wielką odparty siłą, rozbić ich nie zdoła,
Cofa się i na swoich wielkim głosem woła:
»Trojanie i Likowie! Niech was nie zastrasza
Ten zastęp, trwajcie tylko, a wygrana nasza!
Wnet ja tę Greków rotę w kształcie wieży złamię,
Jeśli dziś bóg pioruna moje wzmaga ramię:
Wszak on nigdy nadziei płonnych nie udzielał«.
Tymi słowy swój zapał wszystkim w piersi przelał…
Tymczasem trwała walka, grzmi wrzaskiem powietrze;
Wtedy się Teucer młody z śmiałym Imbrym zetrze…
Pod uchem pchnął go Teucer, Telamona plemię,
A gdy dzidę wyciągnął, rycerz padł na ziemię.
Jak na wierzchołku góry jesion okazały,
Którego niebios pyszne gałęzie sięgały,
Pada z trzaskiem, gdy ostrym toporem go zetną:
Tak z trzaskiem upadł rycerz ze swą zbroją świetną.
Przybiegł Teucer do trupa, obedrzeć go chciwy;
Wtedy nań dzidę rzucił Hektor zapalczywy,
Ale zgubnego razu zręcznie się uchronił;
Amfimach ten cios dostał, który Teukra gonił.
Miał on ojca w Kteacie, a w Aktorze dziada;
Szczękła broń, gdy na ziemię z łoskotem upada:
Hektor chciał zerwać szyszak z Amfimacha głowy,
Kiedy odpór w Ajasie znajduje gotowy.
Rzucił nań Ajas dzidę, lecz się nie przedarła
Do ciała, bo miedź gruba silny raz odparła.
Daremnie mu więc życie odebrać się kusił,
Jednak go do cofnięcia tym razem przymusił;
Lubo nierad, opuścił bohater swe łupy,
Achaje zaś natychmiast oba wzięli trupy.
Stychij, Menestej, którzy wiodą Ateńczyki,
Amfimacha dźwigają między greckie szyki,
Imbriosa Ajasowie w silne wzięli ręce.
Jak łanię, psom wydartą, wysoko w paszczęce
Lwy niosą przez las krzewy gęstymi zarosły:
Tak trup ten bohatery wysoko podniosły.
Już przez nich zdarta zbroja z męża Ilijonu.
Syn Oileja mszcząc się Amfimacha zgonu
Uciął głowę Imbremu i Trojanom w oczy
Cisnął: ta na kształt kuli po piasku się toczy
I pod samymi stopy Hektora upada.
Śmierć wnuka bardziej władcę morskiego rozjada:
Nowym gniewem przeciwko Trojanom zawzięty,
Zapalając, obiega namioty, okręty,
Pragnie, by krew dardańska lała się potokiem.
Wtedy mu Idomenej spiesznym zaszedł krokiem.
Ledwie minęła chwila, jak wyszedł z namiotu,
Gdzie swego przyjaciela, rannego od grotu,
Z krwawego uniósł pola: tam o jego ranie
Biegłym lekarzom czułe kazał mieć staranie,
Sam zaś pospieszał jeszcze dzielić męstwa sławę.
Posejdon, wziąwszy na się Toasa postawę,
Który był Kalidonu panem i Pleurony,
A od ludu swojego jak bóg uwielbiony:
»Królu! Gdzie owa dumna Greków chluba – rzecze –
Grożących, że nic Troi upadku nie zwlecze? «
A wódz Kretów: »Toasie! Mowa twoja próżna.
Mym zdaniem dziś obwiniać nikogo nie można.
Nie znamy trwogi, każdy walecznie się bije,
Nikt przed śmiercią swej głowy przez gnuśność nie kryje
Ale Zeus nas gnębi okrutnym sposobem,
On chce, aby te brzegi były naszym grobem.
Lecz ty, coś zawsze przykład waleczności dawał,
Coś i drugich zapalał, gdy który ustawał.
Dziś trwaj, zachęcaj! W męstwie jest nasza nadzieja«.
Posejdon mówi znowu do Idomeneja:
»Ach! Królu, kto się dzisiaj gnuśnością ohydzi,
Niech tu zginie! Niech więcej ojczyzny nie widzi!
Weź twoją broń najlepszą i tu złącz się ze mną,
Będziemy oba sobie pomocą wzajemną.
I słabych broń złączoną wiele może zrobić,
A my i najdzielniejszych potrafimy pobić«.
To rzekłszy, władca morza zniknął pośród rzeszy,
Do swego zaś namiotu Idomenej spieszy.
Tam dwa wziąwszy dziryty i świecącą zbroję,
W pole idzie, okazać chcąc odwagę swoję.
A jakim na powietrzu ogniem piorun błyska,
Gdy syn groźny Kronosa gromy z nieba ciska,
Razi ludzi okropną światłością i trzaskiem;
Takim z ramion królewskich miedź strzelała blaskiem. . .
Meryjones wodzowi Kretów towarzyszy.
A jak na wojnę idzie Ares, ludzi zbojca,
Przy nim Postrach, syn krwawy okrutnego ojca. . .
Tak do boju szli, miedzią błyszczącą okryci,
Meryjon, Idomenej, wodze znakomici. . .
Skoro ich na kształt ognia idących postrzegli,
Natychmiast wielkim tłumem Trojanie się zbiegli:
Jeden drugiego żwawym głosem upomina,
Nacierają, przy nawach straszny bój się wszczyna.
Jak w gorących dniach lata nagłych wiatrów burza
Piaski wzrusza i całe powietrze zachmurza –
Tłukąc się, sprzeczne wichry groźnym warczą szumem:
Tak walczyli rycerze pomieszani tłumem.
Wszystkich serca zajadłość ogarnęła dzika,
Rad by każdy napoić broń krwią przeciwnika.
Tych ścina Ares dziki, tych strzela, tych kole;
Długimi dzirytami nasrożone pole,
Broń o broń starta odgłos wydaje szeroko,
Blask puklerzy, kirysów, przyłbic razi oko.
Wielkie by ten miał serce, kto by na tak srogi
Widok patrzał spokojnie i nie uczuł trwogi. . .
Zachęcając Achiwów i ręką, i głosem,
Staje okryty siwym Idomenej włosem.
Uciekają Trojanie. Król pierwszy na czele
Otryjoneja z Traków kraju trupem ściele.
Ten chciał pojąć Kasandrę i żeby oszczędzić
Zwykłych darów, obiecał Achajów odpędzić:
Przez niego miały greckie starte być narody;
Przystał Pryjam, on walczył dla pięknej nagrody.
Silnym go Idomenej dzirytem dogonił,
Ani go z twardej miedzi puklerz nie zasłonił:
Upada, zbroja dźwiękiem żałobnym szeleszcze,
Zwycięzca zaś tak z niego natrząsa się jeszcze:
»Otryjoneju! Pierwszym tyś jest mężem u mnie,
Jeśli tego dokażesz, coś przyrzekał dumnie
I za coś miał Pryjama córkę mieć w nagrodę!
My też podobną z tobą uczynim ugodę:
Pierwszą z córek Atryda za żonę ci damy,
Gdy nam pomożesz złamać Ilijonu bramy.
Lecz pójdź ze mną do floty, tam układ nastąpi,
Bo my także jesteśmy ojcowie nieskąpi«.
To rzekłszy ciągnie trupa. Wtem Azjos wyskoczył
Chcąc się pomścić; szedł pieszo, za nim wóz się toczył,
A powoźnik przy panu wiódł konie tak z bliska,
Że ich piana gorąca na ramię mu pryska.
Mierzył, chciwy, by oręż we krwi króla skropił –
On mu tymczasem dzidę w gardzieli utopił.
Srogi zwalony ciosem padł na ziemię Azy.
Jak głębokie siekiery odebrawszy razy
Wali się dąb lub sosna na górze wyrosła,
Lub topola, co pyszny wierzch do nieba wzniosła:
Tak padł Azy na ziemię, zębem ostro zgrzyta,
I własną krwią zbroczony piasek ręką chwyta.
Giermkowi zaś przytomność odjął widok taki:
Nie śmie od nieprzyjaciół w tył zwrócić rumaki –
I gdy zbladły, przelękły, odurzony siedzi,
Pchnął go Antyloch: przeszła dzida kirys z miedzi;
Mdleje, chyli się, pada z wspaniałego wozu,
A zwycięzca wziąć kazał konie do obozu.
Widząc, że Idomenej Azemu dni skrócił,
Przeciw niemu Deifob swą zemstę obrócił.
Rzuca na niego dziryt. Lecz z przeciwnej strony
Postrzegłszy Idomenej pocisk wymierzony,
Zręcznie się go uchronił i sobie przytomny,
Skupiwszy członki, ukrył pod puklerz ogromny;
Tak więc żywot ocalił przed śmiertelnym ciosem.
Tknięty nim puklerz ostrym zajęczał odgłosem.
Jednak Deifob darmo nie cisnął żelaza:
Hypsenor, pasterz ludu, zacny syn Hippaza,
Dostał raz wymierzony na inną osobę;
Trafił go dziryt w łono i przeszył wątrobę.
Padł, a zwycięzca woła: »Jednegom pominął,
Lecz drugi legł, i Azy bez pomsty nie zginął!
Nie tak smutny odwiedzi czarne Hada bramy,
Kiedy mu towarzysza w drodze posyłamy«.
Rzekł; sarknęły Achaje, że dął tak zuchwale,
Lecz największe Antyloch uczul w sercu żale,
A choć nad jego zgubą obfite łzy ronił,
Przybiegł i swej obwodem tarczy go zasłonił. . .
Idomenej pracuje w polu najgoręcej:
Pragnie lud żeby Trojan zgubił jak najwięcej,
Lub ażeby na ziemię i sam się obalił,
Byleby zgonem swoim lud grecki ocalił.
Niedługa uszła chwila, gdy nowym się czynem
Wsławił walcząc z Alkatem, Ajzyjeta synem.
Starsza z córek Anchiza była jego żona,
Hippodamija, w domu od swych ulubiona,
Wyższa nad rówieśnice wszystkie przez swe wdzięki,
Przez rozum i przedziwne prace biegłej ręki;
Stąd ją najszlachetniejszy mąż w Troi poślubił.
Jego Posejdon ręką wodza Krety zgubił:
Członki mu jakby w więzy ujął, wzrok zamroczył,
Nie ma siły, by uciekł lub żeby odskoczył;
Stał jak słup albo drzewo, sobie nieprzytomny.
W piersi mu Idomenej zadał cios ogromny.
Kirys, który był tyle razy zasłoniony,
Dzisiaj niedostateczny dla jego obrony:
Rozdziera się, chrapliwy dźwięk darciem wydaje.
Pada rycerz, a włócznia do serca dostaje:
To drga i wstrząsa dzidę za każdym swym biciem.
Tak Alkat rycerz Troi rozłączył się z życiem.
Pyszny, że swym takiego męża zwalił ciosem,
Do Deifoba wielkim król zawołał głosem:
»Ty, co lada pomyślność na dumę cię wsadza!
Czyliż trzech śmierć jednego śmierci nie nagradza?
O biedny Trojańczyku! Chlubą dmiesz daremną!
Zbliż się, jeśliś bohater, i spotkaj się ze mną!
Doświadczysz, jakie we mnie Zeusa jest plemię.
Minos mądry, syn jego, rządził Krety ziemię,
W Deukalijonie czysta Minosa krew płynie,
Ja zaś, syn jego, Kretów panuję krainie.
Przybyłem tu, a ze mną towarzysze moi,
Niosąc zgubę dla ciebie, Pryjama i Troi«.
To rzekł, a myśl wątpliwa była w Deifobie,
Czy kogo z Trojan przyzwać ma na pomoc sobie,
Czyli też własną siłą spotkać się z nim śmiało;
Lecz wezwać Ajnejasza bezpieczniej się zdało.
Znalazł go w tyle wojska; nie bił on się wcale,
I słuszne miał bohater do Pryjama żale,
Bo chociaż pierwsze w boju przechodził rycerze,
Atoli usług jego nie szacował szczerze.
»Ajnejaszu! – zawołał. – Wodzu naszej młodzi!
Jeśli cię los twojego krewnego obchodzi,
Pójdź ze mną, daj ratunek mężowi twej siostry!
Idomenej w Alkacie utopił raz ostry,
Zginął; niechże choć Grecy zwłok jego nie biorą!
On twą młodość wychował, on był twą podporą«.
Rzekł, a wyraz ten przebił serce Ajnejasza;
Idzie, oręż go wodza Krety nie zastrasza.
Ten się takim, jak dziecko, nie przeląkł widokiem:
Wygląda Ajnejasza niezmieszanym okiem.
Jak odyniec, zaufan w sile, nie ucieka
I śmiało na myśliwców idących tłum czeka,
Najeża grzbiet, kły ostrzy, ogniem błyska żywym.
Gotów dać tęgi odpór i psom, i myśliwym:
Tak Idomenej stoi, w ręku silna pika,
I oczekuje przyjścia swego przeciwnika.
Lecz wzywa swych: Afarej i Askalaf żwawy,
Deipir i Antyloch, mistrz bitewnej wrzawy,
I Meryjon, przed których bronią drżą Trojanie,
Takie Idomeneja słyszeli wołanie:
»Przybądźcie, przyjaciele! Cios mi grozi srogi,
Oto na mnie Ajnejasz idzie prędkonogi.
Ma siłę: gdzie on w boju, tam pełno rozpaczy,
A jest w kwiecie młodości, co najwięcej znaczy.
Przy tym sercu, gdybyśmy równi w leciech byli,
Wraz ja jego lub on mnie do ziemi nachyli«.
Jakby duch jeden wszystkie ożywiał rycerze,
Śpieszą się i zniżają z ramienia puklerze.
Ajnejasz też pomocy równie szuka sobie
W Agenorze, w Parysie, w mężnym Deifobie. . .
Straszliwy bój się zaczął przy trupie Alkata:
Jęczą zbroje, gdy mnóstwo pocisków wylata,
Lecz w tym rycerzów tłumie, bijących się srodze,
Ajnejasz i król Krety, dwa najpierwsze wodze,
Wszystkie siły zbierają, zręczni bronią władać
I oba chcący sobie śmiertelny cios zadać.
Pierwszy Ajnejasz rzucił grot na przeciwnika,
Ale ten go postrzegłszy, przed śmiercią unika:
Choć silną ręką ciśnion, krwi pocisk niesyty
Chybił, zawarczał tylko i drży w ziemię wbity.
Wódz Krety zgubnym dosiągł Ojnomaja razem,
Przebił puklerz, wnętrzności wyciągnął żelazem.
Pada i konający w zębach piasek gryzie,
A król wyciąga dzidę utkwioną w paizie.
Lecz od walecznych Trojan obskoczon dokoła
Pięknej mu z ramion zbroi obedrzeć nie zdoła,
Nie umie tak, jak dawniej, cofać się i gonić,
Swoją dzidę odzyskać, przed cudzą się schronić;
Wstępnym bojem odpędza dzielnie śmierć od siebie,
Ale niezdolny szybko uskoczyć w potrzebie.
Gdy więc wolnymi z pola krokami uchodzi,
Zażarty nań Deifob długą dzidą godzi;
Lecz go chybił, Aresa za to trafił plemię,
Askalafa; ten upadł, gryząc w zębach ziemię.
Dziki Ares o śmierci syna nic nie wiedział.
Z innymi bogi razem i bóg wojny siedział
Na złocistych obłokach: bo Zeus nikomu
Nie pozwolił na wojnę wyjść z górnego domu.
Przy Askalafa trupie nowy bój się wszczyna:
Deifob ściągnął hełm z głowy boga wojny syna;
Pchnięty od Meryjona, upuścił łup z ręki,
Pada na głaz przyłbica brzmiąc ostrymi dźwięki.
Jeszcze Meryjon skoczył, podobny do sępu,
Grot wyrwał i do swego cofnął się zastępu.
Nie była Politowi tajna brata dola:
Bieży, w ręce go bierze, uprowadza z pola;
W tyle rot się znajdował jego wóz wspaniały,
Tam na niego i giermek, i konie czekały.
Jedzie do miasta jęcząc, krwią wszystek oblany,
Która strumieniem z świeżej wytryskała rany.
Wzmaga się rzeź, krzyk wkoło straszny się rozlega;
Nagle na Afareja syn Anchiza wbiega,
Pchnął go w gardziel, chyli się głowa i przyłbica,
I puklerz; padł, wzrok wieczna ogarnia ciemnica.
Postrzegłszy, że się Toon do ucieczki zwrócił,
Antyloch grot nań cisnął i żywot mu skrócił.
Ciągnąca się wzdłuż grzbietu aż do szyi żyła
Ostrym razem przecięta na dwie części była.
Upada na wznak Toon i choć dycha ledwie,
Do towarzyszów ręce wyciąga obiedwie.
Chciwy łupu zwycięzca szybkim przybiegł skokiem,
Pilnym na wszystkie strony poglądając okiem.
Już ciągnął zbroję, kiedy trojańskie dziryty
Zewsząd biją gwałtownie w puklerz miedzią kryty.
Żadnego przecież ostrze ciała nie przewierci:
Posejdon Antylocha zasłania od śmierci.
Nigdy on się nie chronił, ustawnie nacierał,
Pierwszy między trojańskie roty się przedzierał,
Nie spoczywał mu dziryt: lub go z dala ciska,
Lub na nieprzyjaciela następuje z bliska…
Na Deipira Helen ciężką wzniósł prawicę,
Rąbnął go mieczem w skronie, potrzaskał przyłbicę;
Ta upadła na ziemię, podniosły ją Greki,
Jemu noc nieprzespana zamknęła powieki.
Widok ten Menelaja niezmiernie zasmucił,
Zaraz się chciwy pomsty na Helena rzucił.
Przeciw sobie obadwa śmiałym krokiem idą,
Ten krzywy łuk napina, tamten wstrząsa dzidą;
I kiedy jeden grozi drugiemu zajadły,
Razem zgubne pociski z obu stron wypadły.
Pod piersi w kirys trafia Trojanina strzała,
Ale odbita miedzią, precz w bok uleciała,
A tak żądanej Helen nie odniósł korzyści.
Jak w miejscu, gdzie gospodarz ziarna od plew czyści,
Wyskakują z opałki boby albo grochy,
Jak je rolnik podrzuca i wiatr niesie płochy:
Tak grot od Menelaja kirysa odskoczył,
Otarł się o miedź śliską i na stronę zboczył.
Atryd młodszy dzirytem Helena nie chybił:
Rękę, którą łuk trzymał, do łuku mu przybił.
Ustępuje przed śmiercią, krew obfita ciecze,
Zwisła ręka i ciężki grot za sobą wlecze.
Agenor spółziomkowi dał ratunek wczesny:
On Helenowi z ręki wyjął grot bolesny,
Wziął od giermka swojego procę z wełny tkaną,
Tą raniony miał rycerz rękę zawiązaną.
Pejzander szybkim idzie na Atryda krokiem
Pchnięty pod jego ciosy nieszczęsnym wyrokiem;
Spodziewa się zwycięstwa; śmierć nie triumf zyska.
Zbliżyli się, w obydwu rękach oręż błyska.
Wtedy pierwszy Menelaj pocisk rzuca silny,
Lecz obłąkana dzida poniosła raz mylny.
Pewniejszą ręką dziryt Pejzander wymierza,
Trafił, ale twardego nie przebił puklerza;
A choć na dwoje pocisk złamany obaczy,
Śmiały rycerz nie umie poddać się rozpaczy.
Menelaj na Pejzandra mieczem znów naciera,
Błyszczy się ostra w ręku Pejzandra siekiera
Z oliwną rękojeścią (pod tarczą wisiała).
Obalić przeciwnika chęć w obydwu pała:
Greka w szyszak Trojanin swoim dosiągł ciosem,
Grek w czoło Trojanina ciął nad samym nosem.
Potrzaskały się kości, krwią cały się broczy,
Od razu okrutnego wypłynęły oczy;
Nachyla się, upada wpośród bojowiska,
Król go, na piersi nogą stąpiwszy, przyciska,
Odziera świetną zbroję, pyszny łup dostaje,
I chlubny swym zwycięstwem, tak Trojanom łaje:
»Tym sposobem od floty będziecie odparci,
Wiarołomni Trojanie, na krew tak zażarci!
I będziecież przydawać, o ludzie niegodni,
Do obelgi obelgę i zbrodnię do zbrodni?
Bóg, co się gościnnymi opiekuje stoły,
Pomści się, miasto wasze obróci w popioły!
Żadną nie zaczepieni krzywdą, żadną szkodą,
Wzięliście moje zbiory i małżonkę młodą,
Gdy ona otworzyła dla was dom życzliwy.
Dziś chcecie spalić flotę i wyrżnąć Achiwy!
Nie zdołacie wy Greków ze szczętem zatracić,
Wkrótce musicie drogo zuchwalstwa przypłacić.
Co cię mądrość nad ludzi i nad bogów stawia,
Możesz- że cierpieć takie, Zeusie, bezprawia?
Wspierasz zdrajców, ożywiasz w nich odwagę srogą,
Tym sprzyjasz, co się wojną nasycić nie mogą? … «
To rzekłszy, zdartą zbroję swym ludziom oddaje,
Sam zaś między pierwszymi rycerzami staje…
Gdy tu na kształt pożaru walczą obie strony,
Nie wiedział od Zeusa Hektor ulubiony,
Że mu na lewym skrzydle achajskie narody
Niezmiernie w gęstych szykach zadawały szkody.
Może by nawet Grecy odnieśli zwycięstwo,
Tak ich wspierał Posejdon, tak wzmagał ich męstwo.
Hektor ciągle tam walczył, gdzie przełamał bramy,
Mur przeszedł, roty rozbił, wszystkie przebył tamy…
Wtem do wodza Polidam z tą radą przychodzi:
»Hektorze! Nierad naszej ty słuchasz przestrogi.
Że ci wyższe nad ludzi dały męstwo bogi,
Toś i w radzie nad wszystkich wynosić się gotów?
Nigdy człek jeden wszystkich nie dostał przymiotów:
Ten z łaski bogów w polu rycerz zawołany,
Ten grą, ten głosem słynie, ów lekkimi tany;
Inszemu wielki nieba władca mądrość nada,
Zna pierwszy jej szacunek ten, co ją posiada:
Ona zbawia narody, zachowuje kraje.
Ja ci powiem, co mi się najlepszego zdaje:
Straszliwy pożar wojny zewsząd cię otoczył,
Lud nasz, jak złamał bramy i mury przeskoczył,
Walczy mężnie, lecz jedni już się zmordowali,
A pozostałych liczbą samą Grek przywali.
Cofnij się, zwołaj wodze! Tam naprędce sobie
Poradzimy, co czynić trzeba nam w tej dobie! … «
Podobała się dobra Hektorowi rada,
Zaraz z wozu bohater w świetnej zbroi zsiada:
»Niechaj tu, Polidamie! – wielkim głosem woła –
Pod twym bokiem Trojanie stawią mężne czoła!
Ja odejdę i w drugich szał Aresa wskrzeszę,
A skoro dam rozkazy, do ciebie pośpieszę«.
Podobny śnieżnej górze obiega młodzieńce,
Na Trojany, na wierne woła sprzymierzeńce.
Wszyscy się zgromadzają na rozkaz Hektora,
W Polidamie ich męstwo najtęższa podpora.
Poszedł na lewe skrzydło, gdzie walczyli śmiele
Deifob, Helen, Azjos, Adamas na czele.
Próżno ich szuka zdrowych: jedni już polegli,
Drudzy ranni zostali, kiedy na mur biegli.
Gdy tak boju wypadki okiem wodza znaczył,
Pięknowłosej Heleny małżonka obaczył;
Parys zagrzewa słowem i przykładem razem.
Gniewny Hektor tym rzecze do niego wyrazem:
»Złowróżbny ty Parysie! W kształcie twe zalety,
A cała na tym zręczność – uwodzić kobiety!
Gdzie Deifob? Gdzie Helen? Gdzie Adamas śmiały?
Gdzie Otryjonej, pełnej mąż rycerskiej chwały?
Dziś się z wierzchołku swego wielka Troja wali
I dzisiaj nic od zguby ciebie nie ocali«.
A na to piękny Parys: »Może w innej porze
Słuszną miałeś przyczynę, łajać mię, Hektorze,
Lecz dzisiaj twego brata obwiniasz daremnie,
Bo nie wydała matka nikczemnika we mnie.
Jakeś tylko przy nawach stoczył bój straszliwy,
Ty, bez wytchnienia, walczę z mężnymi Achiwy.
Wodze, o których pytasz, już cień śmierci kryje,
Helen z nich tylko jeszcze i Deifob żyje;
Od zgonu zachowała ich Zeusa wola,
Lecz w ręce oba ranni, ustąpili z pola.
Teraz, gdzie chcesz, prowadź nas! Wszyscy za twą cnotą,
Za twym przykładem pójdziem z największą ochotą;
Wszystko zrobim i męstwa w nas nie będziesz winić,
Ale nad swoje siły nikt nie może czynić«.
Tymi słowy gniew brata Parys ułagodził…
Śpieszą oba, gdzie walkę Ares straszną zwodził.
Zaraz Hektor z największym zapałem uderzy.
Jako gdy szumem wicher po polach się szerzy,
A Zeus trzaskające pioruny zapala –
Wzmaga się hałas, morze straszna tłucze fala,
Wzdyma wody i ryczy ocean zhukany,
Na bałwanach spienione wznoszą się bałwany:
Tak za Hektorem Trojan cisną się tysiące,
Śpieszą hufce po hufcach, od miedzi błyszczące.
Godzien z Aresem chwały podzielać zaszczyty
Idzie Hektor; ma puklerz z wołowych skór zbity,
Nieprzełamana z miedzi blacha go pokrywa,
Na głowie szyszak świetny, nad nim kita pływa.
Naciera mężnie, roty przełamać się kusi,
Patrzy, czy do ucieczki Greków nie przymusi;
Lecz nie trwożył się żaden mąż jego widokiem.
Pierwszy Ajas na przodek wielkim wyszedł krokiem,
I w te wyzwał go słowa: »Zbliż się więcej ku mnie!
Myślisz, że nas przestraszysz tym, iż grozisz dumnie? .
Umiemy walczyć, boju nikt się z nas nie lęka,
Zeusa tylko mściwa przytłacza nas ręka.
Chciałbyś ty ogień rzucić do achajskich łodzi,
Ale nam do odparcia na sile nie schodzi:
Prędzej ręką Achajów miasto wasze zginie
I w wiecznej zagrzebane zostanie ruinie.
Niedaleka ta chwila, gdy chroniąc się zguby,
Zeusowi i bogom będziesz czynił śluby,
Aby twe bystre konie ptaka biegły lotem,
Unosząc cię do Troi przed śmiertelnym grotem«.
Rzekł, a wtem orzeł z prawej przeleciał mu strony.
Krzyknął lud grecki, dobrą wieszczbą ucieszony.
A Hektor: »O Ajasie! Przechwalco zuchwały!
Jakież mi się od ciebie słowa słyszeć dały?
Obym tak był, Zeusa syn, tak nie umierał,
I taką, jako Hery plemię, cześć odbierał,
Dzieląc gody śmiertelnych z Febem i Palladą,
Jak dzień ten będzie Greków ostatnią zagładą!
Dostój tylko, a zguba twoja nieomylna
Oto cię ta na ziemię zwali dzida silna;
Białe twe ciało będzie pastwą psom i sępom«.
To rzekłszy, krzycząc śmiałym przywodzi zastępom.
Tylne wojska też same powtórzyły krzyki,
Równym głosem zagrzmiały greckie wojowniki.
Silne natarcie, silne było odpieranie,
A nieba przebijało obu stron wołanie.