(Przekład: Franciszek Ksawery Dmochowski.)

Pieśń XXII
Śmierć Hektora

Tak w ucieczce strwożeni jak pierzchliwe łanie,
Nareszcie oddychają w swych murach Trojanie;
Piją, gaszą pragnienie i z potu się chłodzą.
Grecy z tarczą schyloną pod szańce podchodzą.
Sam Hektor, jakby zgubnym okuty wyrokiem,
Stanął przy Skajskiej Bramie niewzruszonym krokiem.
Wtedy się Feb zwróciwszy do Achilla, rzecze:
»Jak ty śmiesz boga ścigać, śmiertelny człowiecze?
Co stąd zyskasz, żeś moich kroków się uczepił?
Nie znasz mię, bo cię zapał szalony zaślepił.
Lecz kiedy próżno latasz, tam tymczasem starci
Trojanie weszli w miasto, w murach są zawarci… «
»O najzgubniejszy z bogów! – Achilles wykrzyknie –
Zbłąkałeś mię, zwycięstwo z rąk mi się wyślizło.
Iluż by jeszcze Trojan zębem piasek gryzło,
Nim by uszli do miasta! Mnieś pozbawił chwały,
Ich łatwo ocaliłeś. O, triumf wspaniały,
Gdy twe bóstwo człowieka zemsty się nie lęka!
Gdybym- ci mógł, poznałbyś, jaka moja ręka! «
To wyrzekłszy, ku miastu dąży zapalony.
A jako zwycięskimi sławny koń przegony
Z wozem do kresu wartkim bieg przyspiesza skokiem,
Takim dążył pod mury dumny Pelid krokiem.
Pierwszy rycerza Pryjam zoczył na przestrzeni.
Świecił się jako gwiazda wschodząca w jesieni;
Jasność jej w ciemnej nocy bije przeraźliwa,
A Psem ją Oryjona pospólstwo nazywa;
Inne przechodzi gwiazdy błyszczącymi strzały,
Ale szkodliwe ludziom zwiastuje upały:
Taka to jasność biła od zbroi rycerza.
Jęczy starzec, rękoma w głowę się uderza,
Najczulszym wzywa głosem kochanego syna.
On stoi, w mężnym sercu srodze się zacina,
Z Achillesem koniecznie chcąc się mierzyć bronią.
Biedny ojciec go prosi z wyciągnioną dłonią:
»Hektorze mój! Nie czekaj sam, od twych z daleka!
Pójdź synu! Byś nie zginął od tego człowieka!
Siła mu wiele daje nad tobą korzyści.
By on bogom był w takiej, jak mnie, nienawiści,
Okrutnik! Psom i sępom ległby pastwą w polu,
A ja bym ulgę uczuł w moim ciężkim bólu!
Iluż mi wydarł synów mężnych, w boju biegłych!
Tych zabił, drugich w wyspach zaprzedał odległych! …
Wnidź do miasta, bądź jeszcze obroną twych ziomków,
Zbaw Trojan, zbaw Trojanki, zbaw drobnych potomków,
Nie wystawiaj się śmierci, powróć do nas cały,
Nie dawaj sam największej Achillowi chwały!
Nareszcie miej nad nędznym ojcem zmiłowanie! …
Mnie bóg w starości zgubi najsroższym wypadkiem,
Gdy wszystkich domu mego nieszczęść będę świadkiem,
Ujrzę syny wyrznięte, córy me porwane…
A synowe w kajdany niewolnic związane;
A sam (bo jakąż starość może dać obronę? )
Pchnięty żelazem, ducha ostatni wyzionę… «
Jęczał i rwał włos siwy ręką nielitosną,
Ale Hektor stał, ojca prośbą niewzruszony.
Matka płacząca z drugiej zaklina go strony,
Obnaża macierzyńskie łono, pierś odkrywa
I zlana obfitymi łzami tak go wzywa:
»Hektorze, na to łono miej względy powinne!
Jeżelim nim koiła twe płacze dziecinne,
Pomnij na to! Zlituj się, wniść w miasto nie zwlekaj!
Z murów mu się zastawiaj, lecz sam go nie czekaj!
Bo jeśli cię zabije, ni ja, z której łona
Wyszedłeś, drogie dziecię, ni posażna żona
Nie opłaczemy ciebie na łożu pogrzebnym:
U naw greckich psom będziesz pokarmem haniebnym! «
Tak prosili go płaczem, ale ich zaklęcia
Niezdolne go od jego cofnąć przedsięwzięcia
Choć zbliża się Achilles, niewzruszony stoi.
Jak wąż, gdy się trucizną ze złych ziół napoi,
Pełen jadu przy swojej jaskini się toczy,
A wszędzie obracając zapalone oczy,
Niecierpliwy złość wywrzeć, czuwa na człowieka:
Tak Hektor pełen ognia na miejscu swym czeka.
Świetny puklerz o wieżę wysunioną wspiera
I w szlachetnym swym sercu te myśli rozbiera:
»Jeśli do miasta wnidę, cóż więc z tego będzie? …
Trojany i Trojanki będą wyrzekały,
Najmniej odważny powie: „Hektor, nadto śmiały,
Swym zuchwalstwem o takie nas przyprawił szkody”.
Ach! Niźli mam to słyszeć, nie wrócę, aż wprzódy
Zwyciężę Achillesa i zgładzę mą winę.
Lub chwalebnie pod mury ojczystymi zginę… «
Tak myślał, gdy się zbliżył Pelid groźnie zbrojny:
Straszną wstrząsał przyłbicą jak srogi bóg wojny,
Pelijońskim jesionem prawą ręką ciskał –
Puklerz blaskiem rażącym piorunu połyskał,
Świecąc się jako promień wschodzącego słońca.
Ujrzał go Hektor, zadrżał, nie wytrwał do końca:
Więc porzuciwszy bramę uciekać zaczyna,
Szybkim ścigany biegiem przez Peleja syna.
Jak jastrząb wszystkie ptaki celujący lotem.
Prędko leci za krzywym gołębicy zwrotem,
Wzmaga swój wartki impet, przeraźliwie krzyczy,
Chciwy, aby czym prędzej dostał swej zdobyczy:
Tak Pelid za Hektorem pędem biegł ognistym,
Który przed nim uciekał pod murem ojczystym.
Dążą drogą publiczną bystrymi wyścigi:
Już pagórek, już wiatrem kołysane figi,
Już wreszcie omijają wdzięczne okolice,
Gdzie tryskają Skamandru dwoiste krynice. . .
Tędy przebiegli, żaden z nich kroków nie szczędził,
Mężny ten, co uciekał – mężniejszy, co pędził.
Bo nie szło tam o puklerz lub inne nagrody,
Uwieńczające w biegu zwycięskie zawody:
O wielkiego Hektora walka była życie.
Jako, chcąc pogrzeb męża uczcić należycie,
Krewni przy zwłokach piękne sprawują igrzyska,
Pędzą bystre rumaki, piana na pierś pryska,
Warczą koła i zręcznie obiegają metę,
Zwycięzca weźmie trójnóg lub ładną kobietę:
Tak ci miasto potrójnym okrążyli skokiem.
Bogowie ciągle bacznym szli za nimi okiem…
Gdy czwarty raz do źródeł przybiegli rycerze,
Natenczas złotą szalę bogów ojciec bierze,
Achilla i Hektora dwa kładzie wyroki,
Oba oznaczające śmierci sen głęboki.
Zważył. Już los Hektora dobiegł swego kresu:
Schylił się wyrok jego i padł do Hadesu.
Opuścił go Feb jako skazanego losem.
Pallada mówi takim do Achilla głosem:
»Achillu, miły bogom! Oto przyszła pora,
Gdy rzezi niesytego zwaliwszy Hektora,
Przyniesiemy Achajom nieśmiertelną sławę,
Bo już dziś nie ucieknie mając z nami sprawę.
Niech z płaczem Feb kolana Zeusa uściska,
Niech żebrze – dla Hektora już nic nie pozyska.
Ty, trzeba, żebyś wytchnął i chwilę zaczekał,
A ja pójdę go skłonić, by walki nie zwlekał«.
Rzekła, cieszy się rycerz. Jakby długim gonem
Zmordowany, wstrzymał się, oparty jesionem.
Tego rzuciwszy, Pallas przy Hektorze staje,
Bierze twarz Deifoba, jego głos udaje:
»Ach! Bracie mój kochany! Pókiż w bystrym pędzie
Koło Troi Achilles ścigać ciebie będzie?
Stań! Złączmy nasze siły! Deifob z Hektorem
Niełatwym do złamania mogą być odporem«.
Ten mu tak odpowiada: »Miły Deifobie!
I przedtem lgnąłem sercem najwięcej ku tobie,
Przenosząc cię nad wszystkich z matki naszej braci;
Lecz za to jak ci równie Hektor się wypłaci?
Żaden się wyjrzeć z murów nie może ośmielić,
Tyś sam niebezpieczeństwo moje przyszedł dzielić«.
A bogini: »I ojciec, i matka kochana,
I towarzysze czule ściskali kolana,
Prosząc, bym w mieście został: w takiej są bojaźni.
Silniejszy był głos mojej dla ciebie przyjaźni.
Walczmy, razów nie szczędźmy, w nich nasza nadzieja:
Obaczymy niedługo, czyli syn Peleja,
Zwaliwszy obu, krwawym zaszczyci się łupem,
Czyli też sam od włóczni twojej padnie trupem«.
To wyrzekłszy, poprzedza, w kształcie Deifoba.
Kiedy już były blisko bohatery oba,
»Achillu – mówi Hektor – dość bojum się wzdrygał!
Już nie będę uciekał, ni ty będziesz ścigał.
Przejęty trwogą, trzykroć te mury obiegłem,
I dawniej się chroniłem, gdy ciebie postrzegłem
Inne w sobie natchnienie czuję w tę godzinę:
Będę się bił walecznie – umrzesz lub ja zginę.
Ale wprzódy umowę zróbmy w świętej wierze.
Niech bogi, świadki nasze zaręczą przymierze:
Jeśli mnie da bóg ciebie na placu położyć,
Przysięgam, że nie będę nad trupem się srożyć.
Boską twą zbroję wezmę. Grekom oddam ciało;
Żądam tylko, by ze mną podobnie się stało«.
»Co? – zawoła Achilles – a wzrok wściekły toczy –
Mnież i ciebie wzajemna umowa zjednoczy?
Jak nie masz między ludźmi i lwami przymierza,
Jako nigdy wilkowi baran nie dowierza,
Lecz w wiecznej żyją wojnie: tak nie masz sposobu,
By jaki węzeł zgody połączył nas obu.
Prędzej jeden, przyjąwszy w pierś ranę głęboką,
Aresa wytrwałego nasyci posoką.
Dziś natęż twoje siły, zbierz twe męstwo całe
I dzielnie bronią władaj, i piersi miej śmiałe.
Nie masz tutaj ucieczki, nic cię nie zachowa,
Niedługo od Pallady twoja spadnie głowa.
Dziś zapłacisz za Greków, którycheś obalał,
Kiedy oręż zwycięski w twojej ręce szalał«.
Zważył jesion ogromny, na Hektora cisnął,
Lecz baczny Hektor, skoro w biegu pocisk błysnął,
Schylił się: grot przeleciał i drga w ziemi wbity.
Bieży Pallas, wyrywa krwi pocisk niesyty
I niesie Achillowi przed Hektorem skrycie.
»Achillu – rzekł wódz Trojan – miałeś mi wziąć życie,
Lecz widzę, że mój wyrok tobie był tajemny:
Zmyliłeś się i zamach twej ręki daremny.
Chytrymi słowy chciałeś ułatwić zwycięstwo
I dumną groźbą zachwiać w moich piersiach męstwo.
Nie pchniesz z tyłu Hektora, który prosto wpada;
W pierś pchnij, jeśli tę chwałę który bóg ci nada.
Broń się mej dzidy, chcącej twoją krwią się skropić!
Obym ci ją mógł całą w twych piersiach utopić!
Lżejsze by się Trojanom stały walki znoje,
Bo największym pogromem dla nich ręce twoje«.
Skończył: wraz długa z ręku wyleciała dzida
I prosto w środek tarczy trafiła Pelida,
Ale na bok odbita. Hektor się zasmucił,
Że, choć dobrze wymierzył, bezskutecznie rzucił.
Zmieszał się: nie miał grotu innego przy sobie,
Głośno zatem na ciebie zawołał, Deifobie,
Lecz męża z białą tarczą nie widzi przy boku.
»Ach! – rzecze – już boskiego nie ujdę wyroku!
Mniemałem, że mi z brata jest pomoc niepodła:
On za murami siedzi, mnie Pallada zwiodła.
Nie masz żadnej ucieczki, już mi umrzeć trzeba,
Musi spełnić się wola Zeusa i Feba.
Nieraz mię jednak dawniej zbawiły te bogi,
Dziś chcą, by się uiścił na mnie wyrok srogi.
Lecz nie dokaże wyrok, bym nikczemnie zginął;
Spełnię czyn, którym będę w późne wieki słynął«.
Tak się rycerz w szlachetnym czuciu ubezpiecza.
Wraz dobywszy ciężkiego i ostrego miecza,
Leci śmiało wielkimi na Achilla kroki.
Jak orzeł wyniesiony nad górne obłoki
Z chmury spada na pole, a gorąco pragnie
Drżącego wziąć zająca albo młode jagnię:
Tak Hektor z mieczem w ręku na Achilla wpada.
Ten nawzajem, a strasznie w sercu się rozjada.
Cały Hefajsta cudnym puklerzem okryty,
Na głowie blask się świeci czworoczubnej kity,
Groźnie ją wstrząsa; włosy na kształt błyskawicy
Jaśnieją, pływające na wierzchu przyłbicy.
A jak, gdy ziemię w czarnych cieniach noc zagrzebie,
Hesper swym blaskiem gwiazdy przygasza na niebie:
Tak od ostrza Achilla dzidy blask przerażał.
Wstrząsał on długi pocisk, a pilnie uważał,
Którędy by Hektora dosiągł dzidą swoją.
Hektor cały Patrokla okryty był zbroją,
Mała tylko część gardła jego odsłoniona,
Gdzie kość połączą miękką szyję i ramiona,
Lecz tędy duch żywotny najłatwiej wychodzi.
W to miejsce grotem Pelid zapalony godzi.
Przebita na wpół szyja od srogiego ciosu,
Jednak nienaruszony został otwór głosu;
Jeszcze mógł coś do swego wyrzec przeciwnika.
Padł Hektor, nad nim Achill chełpliwie wykrzyka:
»Hektorze! Przyjaciela mego gdyś obalił,
Jakżeś mógł sobie tuszyć, abyś się ocalił?
Nie dała ci pomyśleć duma zaślepiona,
Że Patrokl miał mściciela, który cię pokona.
Psy i sępy haniebne pożrą cię pod niebem,
Jego Achaje uczczą wspaniałym pogrzebem«.
Hektor na niego zwrócił gasnące źrenice:
»Zaklinam cię przez ciebie, przez twoje rodzice,
Nie chciej nieszczęśliwego psom oddawać łupem!
Ojciec i matka z drogim pośpieszą okupem.
Przyjmij miedź, przyjmij złoto, ciało powróć Troi:
Niechaj mi stos zapalą spółziomkowie moi«.
»Psie plemię! – krzyknął Pelid – prosisz mię daremnie
I przez miłych rodziców moich, i przeze mnie.
W zapale dzikim rad bym wnętrze wyrwać w tobie
I jeść je, gdyś mię w takiej pogrążył żałobie.
Psom będziesz brzydką pastwą, ta cię hańba czeka.
Niech niesie dary Troja, niech inne przyrzeka,
Nie zmieni, by się z tobą, co mówię, nie stało.
Choćby chciał złotem Pryjam odważyć twe ciało,
Nie opłacze cię matka na łożu pogrzebnym,
Lecz psom i sępom będziesz pokarmem haniebnym«.
Hektor mdlejącym głosem, który w ustach kona:
»Wiedziałem, że twa dusza niczym nie zmiękczona,
Żelazne w tobie serce. Chroń się gniewu nieba!
Zemszczą się za mnie bogi i za wsparciem Feba
Parys, brat mój, przy Skajskiej obali cię Bramie;
Choć moc twoja tak wielka, jednak ją bóg złamie«.
Skończył, a śmierć czarnymi skrzydły go powlecze,
Dusza z członków prześlicznych do Hadu uciecze,
Młodości miłe rzuca siedlisko na świecie.
Już nie mógł Hektor słyszeć, a on mówił przecie:
»Umieraj! Mnie mój wyrok nie nabawia trwogi:
Umrę, gdy Zeus każe i Olimpu bogi«.
To rzekł i z zabitego wyrwał dzidę swoję,
Utkwił w boku, a z ramion krwawą odarł zbroję.
Zbiegli się Grecy, wszystkich w zadumienie chwyta
Wspaniałość na Hektora postaci wyryta. . .
I jeden do drugiego mówili nawzajem:
»Jak łatwo dzisiaj Hektor może być dotknięty;
Nie taki był, gdy ogniem zapalał okręty«.
Tak mówią i bez trwogi pastwią się nad trupem.
Achilles rzekł, zwycięskim ozdobiony łupem:
»Zacni wodzowie ludu, wierni przyjaciele!
Gdy wyrok moją ręką tego męża ściele,
Który nam więcej szkodził, niż wszyscy Trojanie,
Przybliżmy się pod mury i natrzyjmy na nie.
Obaczmy myśli Trojan: czy ustąpią z wieży,
Gdy najdzielniejszy miasta ich obrońca leży;
Czy, choć ich osłabiła strata tak bolesna,
Będą się jeszcze bronić? … Lecz to myśl niewczesna! …
Łez i pogrzebu Patrokl mój kochany czeka.
Nigdy ja nie zapomnę tak miłego człeka,
Nic dla niego w mym sercu czucia nie wyziębi;
A kiedy nawet pójdę do podziemnych głębi,
Choć mówią, że umarły na wszystko niepomny,
On zawsze, zawsze będzie mej duszy przytomny.
Teraz idźmy do floty, weźmy z sobą ciało. . .
Odnieśliśmy zwycięstwo nad największym mężem,
Bóg Troi, Hektor śmiały, naszym legł orężem«.
Rzekł i pastwił się nad nim w niegodnym sposobie:
Ostrym żelazem nogi przedziurawił obie
I do wozu swojego przywiązał powrozem;
Głowa wybladła leży na ziemi za wozem.
Wsiadł i wziął pyszne łupy, zaciął bystre konie:
Lecą. Hektora kurzem obsypane skronie,
Wznosi się chmura piasku, trup okrywająca,
Wala się włos, a głowa równinę potrąca.
Tak, za pana Olimpu wyroki wiecznemi,
W oczach jego rodaków, na ojczystej ziemi,
Pastwił się nad Hektorem zwycięzca zajadły,
I takim jego zwłoki obelgom podpadły.
Matka ujrzawszy syna ciągnionego sprośnie
Rwie włos, rzuca zawicie i krzyczy żałośnie;
Jęczał i biedny ojciec, jęczeli Trojanie.
Po mieście wszędzie smutki, płacz i narzekanie:
Mówiłbyś, że się straszny pożar zajął w Troi
I cały okrąg miasta w żywych ogniach stoi.
Ledwie wstrzymają starca: gniewa się i łaje,
Że mu Dardańskiej Bramy wyniść lud nie daje
Do wszystkich po imieniu tkliwy głos zanosi
I taczając się w piasku zmiłowania prosi:
»Pozwólcie mi wyjść z miasta, rzućcie wasze trwogi,
Nie tamujcie samemu do okrętów drogi!
Upadnę do nóg temu okrutnemu człeku,
Przecież uczci włos siwy, zlituje się wieku.
Ma ojca, który równie przywalony laty.
Ach! Pelej dał mu życie dla Trojan zatraty,
Ze wszystkich zaś najbardziej dla mojego bolu!
Iluż ja płaczę synów, których zabił w polu!
Lecz bym tego wytrzymał zgon, nie masz sposobu;
Hektora śmierć ze smutkiem wtrąci mię do grobu.
O! Czemuż nieszczęśliwy nie skonał w mym ręku!
Przynajmniej ja i matka, wśród płaczu jęku,
Martwego byśmy trupa uchwycili wpoły
I łzą obfitą drogie skropili popioły! «
Płakał, płakali z królem żałośni Trojanie.
Hekabe jęczy, ciężkie jęk przerywa łkanie:
»Czemuż po tobie wlokę te życia ostatki?
Hektorze mój! Ty byłeś ozdobą twej matki,
Tyś był obrońcą Trojan, zasłoną ich progów,
I stąd cię szanowali, jak jednego z bogów.
Żyjący, byłbyś jeszcze chlubą twej krainie.
Już cię nie masz Hektorze! Śmierć cię dzierży ninie! «
Tak mówi i łez potok nędzna matka leje.
Żona Hektora nie wie, co się z mężem dzieje,
Klęska publiczna przed nią jeszcze skryta samą,
Nikt nie doniósł, że Hektor został się za bramą.
Tkała płótno, na którym sztuką niedościgłą
Cudne obrazy lekką wyszywała igłą.
Sługi naczynie z wodą grzały w jej pokoju,
By miał gotową łaźnię mąż wrócony z boju.
Czułe troski, lecz próżne! Biednej w myśl nie pada,
Że go ręką Achilla zwaliła Pallada.
Wtem z wieży ucho smutne uderzają jęki;
Drgnęła nagle, czółenko z drżącej spada ręki:
»Pójdżcie! – mówiła do sług – ujrzym, co się znaczy.
Ach! Słyszę narzekania Hekuby w rozpaczy.
Serce się we mnie miota, drętwieją mi nogi,
Pewnie synom Pryjama los zagraża srogi.
Bodaj się nie ziściło! Lecz bardzo się boję,
Aby Pelid, zamknąwszy do powrotu Troję,
Na samego Hektora nie wpadł na równinie:
Nieszczęśliwy! Przez zbytek swego męstwa zginie! … «
Zmieszana, obłąkana, śpieszy na ulice,
Serce bije: za panią dążą służebnice.
Gdy na wieżę w tłum ludzi spiesznym wbiegła krokiem,
Z muru na wszystkie strony drżącym rzuca okiem.
Postrzega swego męża: za wozem ciągnięty
Niegodnie: lecą z trupem konie na okręty.
Zaraz jej czarnym cieniem oczy noc powlekła,
Padła, z omdlałej ledwie dusza nie uciekła.
Zlata z głowy na ziemię prześliczne ubranie,
Wstęgi, siatka i włosów cudne zawiązanie,
I zawicie z Kiprydy otrzymane ręki
W dzień, gdy waleczny Hektor, podbity jej wdzięki,
Dawszy niezmierne dary, dziewkę pięknych liców
Przyprowadził do siebie z domu jej rodziców.
Siostry, bratowe, w licznym ścisnąwszy ją kole,
Rzeźwią pragnącą śmiercią swe zakończyć bole.
Gdy zmysły odzyskała, płacze rozkwilona,
Nad mężem nieszczęśliwym nieszczęśliwa żona:
»Biedna ja! Biedny Hektor! Więc srogie niebiosy
Dla obojga jednakie przeznaczyły losy!
Nad rodem naszym gwiazda świeciła taż sama,
Gdym w Tebach na świat przyszła, ty w domu Pryjama.
Wychowywała mię ojca ręka dobroczynna:
Na cóżem mu to życie nieszczęśliwe winna!
Mężu! Ty już w podziemne śmierci idziesz kraje,
A w płaczu wiecznym wdowa po tobie zostaje.
Dzieckiem jest syn, któregoś na świat wydał ze mną:
Nie będziecie wy sobie pomocą wzajemną,
Ni ty jego młodości, ni on twej siwiźnie.
Niech się nawet z tej wojny okrutnej wyśliźnie,
W ilu sprawach, w ilu nieszczęściach ubiedzi!
Dobro jego łakomi wydrą mu sąsiedzi.
Ach! Na cóż nie wystawia dziecka stan sierocy!
U przyjaciół ojcowskich żądając pomocy
Idzie z twarzą spuszczoną, z mokrymi oczyma,
Tego za płaszcz, drugiego za kraj szaty trzyma;
Ktoś przytknie do ust czaszę, tknięty jego skargi,
Lecz nie ochłodzi, ledwie odwilży mu wargi.
Drugi, co pod rodziców cieniem szczęsny rośnie,
Uderzy go rękami, słowem zelży sprośnie:
„Pójdź precz – rzeknie – twój ojciec nie ucztuje z nami”.
Przyjdzie do matki wdowy mój syn zlany łzami.
Dawniej obeldze takiej nigdy nie podpadał,
Szpik czysty na kolanach swego ojca jadał,
A gdy sen przerwał jego igraszki dziecięce,
Wtedy troskliwa mamka wziąwszy go na ręce
Położyła w kolebce miękkim słanej puchem
I rozkosz snu – jej lekkim pomnażała ruchem.
Dziś cierpienie i nędza dla niego w podziele;
Imię Astyjanaksa nie wesprze go wiele,
Które, czcząc ojca, dali synowi mieszkańce,
Boś ty, Hektorze, Troi sam ocalał szańce.
Psy pożrą twoje ciało, paszcze we krwi zbroczą,
A resztę zwłok na brzegu robaki roztoczą.
I na cóż się więc przyda twój sprzęt tak bogaty?
Na co od niewiast śliczne sprządzone szaty?
Ogniom je dam, bo więcej nie ozdobią ciebie,
Nawet nie są przydatne na twoim pogrzebie.
Niechajże, w oczach Trojan, ku twej służą chwale! «
Tak płakała; niewiasty dzieliły jej żale.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s