Deukalion-Pyrra-mity-grecja-hellada-antyczna

Deukalion i Pyrra rzucający kamienie zmieniające się w ludzi, Peter Paul Rubens, 1636 r., olej na desce, Muzeum Prado w Madrycie

Gdy zabrakło Prometeusza na ziemi, okrucieństwo i zbrodnia zapanowały wśród ludzi. A kiedy ród ludzki przebrał już miarę swych nieprawości, także Matka-Ziemia nie chciała go już dłużej nosić na swym łonie, postanowił Dzeus na jej prośby zstąpić z Olimpu między śmiertelnych, by się przekonać naocznie o ich złości.

Pewnego wieczora wszedł władca bogów i ludzi pod dach pałacu króla Arkadii Likaona, słynnego z okrucieństwa i dzikości. Zasiadł z nim do uczty i od razu wszyscy biesiadnicy poznali, że niezwykły to gość spożywa z nimi wieczerzę przy stole biesiadnym. Tylko król Likaon pozostał obojętny na promienie boskich oczu. Postanowił pozbawić życia dziwnego gościa o jasnym spojrzeniu, które prześwietlało człowieka na wskroś. Przedtem jednak chcąc się przekonać – śmiertelny to czy bóg – kazał zabić jednego ze swych sług i kawałek jego ciała podać cudzoziemcowi na wieczerzę. Gdy tylko wniesiono nowe danie, Dzeus odsunął się od stołu ze wstrętem i ogniem swych piorunów podpalił pałac zbrodniczego władcy. Król Likaon w przerażeniu uciekł w las złorzecząc niebu i ziemi. By nie obrażał uszu boskich, przemienił go Dzeus w krwi żądnego wilka.

W ciężkim gniewie powraca ojciec bogów i ludzi na Olimp. Zwołuje bogów na radę. Nie ma już litości. Przebrała się miara. Ród człowieczy skazano jednogłośnie na zagładę. W pierwszym porywie zemsty chciał pan nieba ogniem piorunów spalić bezbożne siedlisko śmiertelnych, ale powstrzymała go myśl, że od płomieni zapłonąłby eter* we wszechświecie. Odłożył tedy ogniste gromy i postanowił, że woda będzie wykonawczynią wyroku.

Cztery wichry potężne, dotąd więzione w pieczarze podziemnej na wyspie Eola, wypuszczono z rozkazu Dzeusa na wolność. Jak złe brytany spuszczone z uwięzi, runęły na świat. Ostrymi kłami rwały i kąsały wszystko, co napotkały na drodze. Drzewa tysiącletnie, które pamiętały dzieciństwo ziemi, waliły się z jękiem, lasy straszyły pieczarami powyrywanych korzeni i gęstwą połamanych potężnych konarów.

Skały, co wieki wrastały w ziemię i mech je pokrył rudozielonym kobiercem, tańczyły jak źdźbła słomy w potężnych podmuchach orkanów. Domostwa i ludzkie, legowiska, zwierza i gniazda ptaszęce po równi w puch zmiatał oddech rozgniewanych żywiołów. Ciemność, wicher i woda zapanowały nad ziemią. Słoneczny Helios zakrył swoje promienne oblicze nie chcąc patrzeć na klęskę ziemi. Strumienie deszczów zaćmiły powietrze, a szum rzek i potoków wezbranych zagłuszał nawet ryk piorunów. Tylko błękitne zygzaki błyskawic oświetlały przestworza zalane wodną kurzawą.

Posejdon, brat Dzeusowy, władca mórz, stanął na wzburzonych grzbietach fal, wbił trójząb w skałę podwodną i zawołał:
– Powstańcie z głębin, wodne odmęty, porzućcie dna mórz i zatopcie rodzaj człowieczy.

Raz jeszcze trójząb władcy uderzył o granitowy brzeg morza i ujście szerokie otworzył rozszalałym górom wody.

Ogłuszający ryk fal był jako ryk tysięcy bawołów. Ogromne masy wody zalały ląd. Już lasy, wzgórza i pola, chaty biedaków i pałace królów tonęły w rozpętanym chaosie wód. Spośród burych odmętów wyglądały tylko szczyty najwyższych sosen, lecz zaraz i te, podmyte u korzeni, waliły się w wodę. Na falach unosiły się dachy domostw ludzkich, bale, krokwie, szczątki kolumn] świątynnych, zwłoki ludzi i zwierząt.

Strach padł na serca ludzkie. Przeczucie końca i śmierci zasnuło świat mrokiem. Niejeden zbrodniarz palił w owe dni ofiary przed ołtarzem dawno zapomnianym. Lecz było już za późno. Wypełniły się losy ziemi.

Już najwyższe wzgórza skryły się pod kipielą. Morze i ziemia połączyły się ze sobą w uścisku, nie rozdzielone żelaznym prawem granicy. Nie istniało i nic prócz mas wody, nad którymi wisiała ciemność. Nieliczni ludzie, którzy zdołali się uratować przed zagładą na szczytach gór, ginęli z głodu, zimna i wyczerpania.

I cały nieszczęsny ród ludzki wyginął, tak jak postanowili bogowie.

W kraju zwanym Fokida wznosiła się wysoka góra o dwu wierzchołkach. Zwała się ona Parnas i była poświęcona Apollinowi. Jedynie tutaj nie dosięgły fale potopu i szczyty gór wyzierały spośród wzburzonej kipieli samotne i nagie.

W pobliżu Parnasu, na rozszalałych falach mórz, kołysze się nikły stateczek, a na nim tuli się do siebie para drżących starych ludzi – mężczyzna i kobieta. To Deukalion, syn Tytana Prometeusza, i jego żona Pyrra, córka brata Prometeuszowego, Epimeteusza i Pandory.

Jeszcze na długo przed potopem mądry Prometeusz ostrzegł Deukałiona przed zemstą bogów i kazał mu zbudować statek, zabrać nań żywność i przygotować na nim wszystko do drogi, aby mógł wraz z Pyrrą popłynąć na szczyt parnasu, gdy woda zaleje ziemię. W ten sposób chciał dobry Tytan ocalić w ich osobach ród ludzki stworzony przez siebie, a teraz z woli Dzeusa skazany na zagładę.

A wybrał trafnie, gdyż w całym świecie nie było człowieka bardziej cnotliwego, sprawiedliwego i szlachetnego niż stary Deukalion i nie było łagodniejszej i pracowitszej niewiasty nad Pyrrę.

Płyną teraz oboje na swej wątłej łodzi i trwożnie szepcą słowa modlitwy. Wiatr huczy naokół, fale zalewają statek i każda chwila zdaje się być ostatnią na ziemi. Już szczyt świętego Parnasu ciemnieje przed nimi. Jeszcze chwila, byle tylko przebyć szczęśliwie te spienione białe grzywy u brzegu, a tam czeka już ocalenie.

Wreszcie usłyszeli skrzyp skały o dno statku. Przybili do lądu. Tymczasem Dzeus, patrząc z wyżyn Olimpu na zalaną wodą i pustą ziemię, postanowił powstrzymać już żywioły zniszczenia. Ród ludzki wyginął, tak jak postanowił, ale nie może zginąć ziemia. Złagodniało więc oblicze ojca bogów i rozkazał wiatrom odpędzić czarne chmury i mgłę rozwiać nad wodami. Wraz i Posejdon, pan mórz, odłożył swój trójząb i uspokoił fale. Morze poznać musiało znów swoje granice, rzeki powróciły do swych łożysk, warkocze deszczu nie siekły już przestworzy, zasłona mgieł zrzedła, a wreszcie poprzez opary słońce promienne ukazało się nad ziemią. Wody powoli opadały. Początkowo najwyższe wzgórza suszyły na wichrze swe czoła, potem z dna wód wyłaniały się zalane dotąd lasy, pokryte mułem i wodorostami. Wiatry i słońce wypiły do cna resztę wód z ziemi i w końcu ukazała się ona niebiosom mokra i naga jak w dniu stworzenia. Tylko gęsta mgła długo jeszcze biła od pól unosiła się w górę, ale wtedy rzucały się na nią wiatry południowe, gorące i suche, i rwały w strzępy jej białe szaty, by nie mogła opaść na ziemię deszczem.

Deukalion z Pyrrą mieszkali bezpiecznie na Parnasie, w domku z gałęzi modlili się do bogów o zmiłowanie dla ziemi. Gdy deszcz ustał i chmury znikły, spojrzeli na świat.

Ziemia była jednym wielkim grobem ludzi, zwierząt i drzew. Nigdzie żywej istoty, ni ptak nie zaśpiewa, ni jaszczurka nie zaszeleści wśród kamieni.

Łzy stoczyły się z powiek Deukaliona.
– Pyrro – rzecze – jak daleko sięgają moje oczy, wszędzie pustka i pustka. Jesteśmy jedynymi ludźmi na świecie. Ach, po cóż nas ocalił mój boski ojciec! Czyż po to, byśmy pomarli samotni przeżywszy koniec świata, byśmy patrzeć musieli przed śmiercią na zagładę ziemi? Ojcze mój, ześlij nam skon szybki i nie daj nam spoglądać na grób rodzaju ludzkiego!

I staruszkowie z płaczem wznieśli ramiona do góry, prosząc nieśmiertelnych o rychły koniec.

Nagle Deukalion usłyszał potężny głos swego ojca, Prometeusza, i przez chwilę krótszą od tchnienia ujrzał jego mądrą, bolesną twarz opromienioną jasnym uśmiechem.
– Synu! nie lękaj się! Pyrro! nie płacz! Zakryjcie oblicza swoje, w rąbek szat kości waszej matki i rzucajcie je za siebie!

Głos umilkł.

Pyrra, która słyszała te słowa, zawołała w przerażeniu:
– Deukalionie, słyszałeś? Zła to jakaś rada! Nie godzi się człowiekowi rozrzucać świętych szczątków swych rodziców!

Ale nie darmo Deukalion był synem mądrego Tytana. Od razu pojął boską myśl swego ojca: Matką wszystkiego jest ziemia, jej kości zaś to kamienie.

Nazbierali tedy kamieni w rąbek szat, twarze owinęli chustami i idąc naprzód, rzucali poza siebie głazy.

I stał się cud. Kamienie zmieniały swój kształt, traciły twardość, wyginały się w kształty ludzkie, rosły i przybierały postać człowieczą. Żyły kamienne napełniały się krwią, guzy i garby pęczniały w węzły mięśni na barkach mężów biel i różowość pokrywała lica niewiast. Z kamieni rzucanych ręką Deukaliona wyrośli mężowie, za Pyrrą zaś stąpał orszak kobiet.

Był to twardy ród, kamienny, stworzony do trudu i potu. Bez lęku zabrał się do pracy na zniszczonej ziemi, nie bał się żadnego wysiłku i nie cofał się przed żadną przeszkodą.

Deukalion i Pyrra nauczyli nowych mieszkańców sztuk i rzemiosł, uprawi roli, budowania chat, praw boskich i ludzkich, a zwłaszcza czci dla ich wspólnej Matki-Ziemi.


*Eter we wszechświecie – substancja wypełniająca przestrzeń wszechświata w myśl pojęć starożytnych Greków.

Źródło: Wanda Markowska, Mity greckie, Warszawa 1951

Jedna odpowiedź »

  1. Pingback: Mit o Deukalionie i Pyrrze | Antyczna Hellada

Dodaj komentarz